Czy można z Boga czynić tyrana, piętnującego zło za pomocą zła? A jednak słyszy się niekiedy ludzi, którzy z jakąś nonszalancją i tryumfalizmem widzą w każdym nieszczęściu rękę karzącego Boga.
Bądźmy pewni, że Bóg nie karze grzeszników po to, aby inni – nawet ci, którzy są mniejszymi grzesznikami – poczuli się lepiej. Pochopne sądy i oceny w tym względzie mogą być sygnałami instalującej się w nas hipokryzji i pychy. Podłe musi być także takie myślenie o karach, na podstawie którego wyłączam się z grona ludzi grzesznych i utwierdzam w dobrym samopoczuciu „sprawiedliwego”...
Pierwszą rzeczą, jaką trzeba by powiedzieć w odniesieniu do kary Bożej, jest to, że Bóg nie chce karać grzeszników. Bóg chętnie udziela dobrodziejstw, lecz nieskory jest do karania tych, którzy na karę zasługują – mówił Orygenes w swej homilii na Księgę Jeremiasza. Zobacz cierpliwość i łaskawość Boga – kontynuuje ten wybitny teolog i obrońca wiary z przełomu II i III wieku – który nigdy grzeszników nie kara po cichu. Dla przykładu: mógłby przecież od razu napiętnować mieszkańców Niniwy, a jednak daje szansę nawrócenia, wysyłając do nich proroka Jonasza. Chodziło bowiem o to, by dzięki słowom proroka: „Jeszcze trzy dni, a Niniwa zostanie zburzona” grzesznicy mogli uniknąć kary i wskutek nawrócenia uzyskać zmiłowanie Boże. I rzeczywiście, tak się stało – Niniwa została ocalona. A co z losem mieszkańców, którzy popadli w niewolę króla Nabuchodonozora i zostali uprowadzeni do Babilonu? Nie ostrzegał ich Pan za pośrednictwem proroka Jeremiasza o zagrażającym niebezpieczeństwie w następstwie ich niewierności i grzechów? „Przypatrz się rozpiętości czasu, w jakim przemawiał prorok do narodu” – zwraca się autor homilii do swoich słuchaczy. Przepowiadał on bardzo długo, bo za panowania aż trzech króli, aby ci, którzy tego pragną, oprzytomnieli i okazali skruchę pod wpływem słów proroczych. Wielkoduszny Bóg jeszcze w przeddzień wygnania udzielił sposobności nawrócenia, zachęcając słuchaczy do poprawy, aby rozwiała się żałość niewoli. Jednakże nawet i to ostatnie wezwanie zostało zlekceważone. Prorok został wyszydzony i ciągany przed sądy. Pomimo tylu zachęt, ostrzeżeń i gróźb – mieszkańcy Jerozolimy nie opamiętali się i nie uniknęli kary.
Co jednak wszystko to nas obchodzi? – pytali się samych siebie słuchacze homilii Orygenesa, którymi byli chrześcijanie z Cezarei Palestyńskiej. Co interesują nas starotestamentalne historie o jakichś wojnach, rzeziach, karach, gwałtach i innych odrażających zdarzeniach? – czy nie jest to pytanie także dzisiejszych chrześcijan, którzy skłonni są zaliczyć niektóre księgi Starego Testamentu do podejrzanych bajek lub horrorów? Orygenes i w ogóle Ojcowie Kościoła mieli by dzisiaj pełne ręce roboty... Musieli by nam dobrze wytłumaczyć, że orędzie Starego Testamentu nie utraciło swojej wartości i aktualności, i że Księga ta jest i pozostanie aż do końca świata Księgą Życia. Oczywiście, nie z powodu historycznych czy literackich walorów (choć i one są niewątpliwe). Owszem, dzieje starożytnego Izraela nie interesują nas zbytnio: wszystko to odeszło do historii i nie liczy się już dzisiaj. Lecz pod warstwą historycznych opisów kryje się sens duchowy, nieprzemijalny, mający nieustanny związek z tajemnicą chrześcijańskiego życia. Czy sądzisz, że są to baśnie i że Duch Święty opowiada o wydarzeniach historycznych? – pytał Orygenes – Jest to pouczenie dla dusz, jest to nauka duchowa, która cię kształci. Tym, który uniemożliwia nam gardzenie Starym Testamentem i ukazuje jego nieustanną aktualność w duchowym wymiarze, jest sam Chrystus. Dał on przykład poprawnej lektury tych Pism, kiedy konkretnie wskazywał, w jaki sposób wypełniają się one w Jego mesjańskim posłannictwie. Jezus, Jego Kościół i tajemnica każdego ochrzczonego w Kościele człowieka jest wypełnieniem sensu Starego Testamentu. O naszej Głowie – którą jest Pan – i o nas samych jest tam mowa. Zatem wszystko to, co zostało zapisane, dla naszego duchowego dobra zostało spisane: dla upomnienia, pouczenia, pocieszenia, zachęty, podtrzymania na duchu itd... Jeśli wiernie naśladujemy Jezusa w lekturze Startego Testamentu, to nie lekceważymy żadnego, choćby niezrozumiałego i gorszącego, na pierwszy rzut oka, opisu. „Nie obchodzi cię historia z Babilonem i Nabuchodonozorem?” Zgoda: nie boimy się już historycznego króla Babilonu, ani wygnania do starożytnego Babilonu. Lecz problem polega na tym, że „przeciwko dawnemu Izraelowi powstawali cieleśni wrogowie, natomiast przeciwko nam powstaje wróg duchowy: gdy lekceważymy przykazania Boże, gdy gardzimy naukami Chrystusa, to ręka demonów nabiera siły przeciwko nam, a gdy sprzeniewierzymy się łasce, wówczas i my zostajemy wydani nieprzyjaciołom”. W odróżnieniu od tortur, poniesionych przez tamten lud, nam zagrażają „bestie duchowe i niewidzialne, które rozszarpują dusze grzeszników i wbijają zęby w serca bezbożnych”. Przede wszystkim więc, przeróżne kary w Starym Testamencie mają za zadanie przestrzec nas i pouczyć o ostatecznych konsekwencjach paktowania ze złem.
Poprzez niedolę wygnania do obcej ziemi mieszkańcy Jerozolimy na własnej skórze przekonali się, co to znaczy być opuszczonym przez Boga. W rzeczywistości jednak, Pan ich wcale nie opuścił, lecz zaczął do nich przymawiać w inny sposób. Ponieważ nie chcieli słuchać Jego słowa, więc począł przemawiać przez cierpienie i smutek wygnania. W momentach takich Biblia mówi, że „Bóg popada w gniew”. Czymże jest jednak Boskie zagniewanie? Tylko ludzie prymitywnie czytający Pismo św. – mówi Orygenes – i bezrozumnie czepiający się „samej litery” myślą, że Wszechmogący Bóg gniewa się jak ludzcy pieniacze. Gniew Boski jest niczym innym, jak ostatnią próbą dotarcia do grzesznika, który ogłuchł już na słowo. Ci bowiem, którzy nie wyciągnęli korzyści z zarzutów, pochodzących ze słowa, wymagać będą zarzutów wywodzących się z zapalczywości Boga. Do czego bowiem zmierza Boski gniew i kara? Do przełamania głuchoty grzesznika, do wyrwania go z letargu i samobójczego przylgnięcia do zła. Ocknij się, człowieku, oprzytomniej; zajmij jakąś postawę wobec Mnie, wobec perspektywy życia lub śmierci! – wydaje się przemawiać Bóg. Kara nie spada więc na grzesznika, jak grom z jasnego nieba, aby zniszczyć go i upokorzyć; nie polega na miażdżącej manifestacji wszechmocy ze strony Najwyższego. Owszem, jest objawieniem wszechmocy Jego miłosierdzia, które pragnie skłonić skorumpowanego przez zło człowieka do rozpoznania Boga, uznania swego rozpaczliwego stanu i do nawrócenia. Cierpienie, które zawsze towarzyszy karze, posiada tylko i wyłączenie na celu otwarcie przestrzeni dialogu z miłosiernym Bogiem. Orygenes powołuje się w tym względzie na przykład faraona, który nie chciał rozpoznać w plagach egipskich ręki Boga i opierał się wyprowadzeniu ludu przez Mojżesza. Na początku pysznie mówił: Nie znam Pana i nie wypuszczę Izraela (Wj 5, 2). Lecz gdy Jego samego dosięgła ręka Boża, wówczas zaczął czynić postępy: przed ukaraniem mówi, że nie zna Pana, natomiast kiedy został ukarany prosi, aby wstawiano się za niego u Pana. Nie tylko już nie opierał się Mojżeszowi, ale sam nawet go przymuszał do wyjścia. Nauka stąd taka, że dobro kary przejawia się już w tym, że wiesz, w czym zasłużyłeś na ukaranie. Gdyby zastosowanie kary wobec grzeszników nie było pożyteczne dla ich nawrócenia, miłosierny Bóg nigdy by nie wymierzał kar za grzech. Nikt więc nie może być do tego stopnia nieświadomy nauki Bożej, żeby uznawał plagi Boże za karę sprowadzającą śmierć.
W powyższej perspektywie spójrzmy na problem przeróżnych klęsk i katastrof. Otóż, dla Orygenesa jest rzeczą bardzo prawdopodobną, że za tego typu tragediami kryje się szczególna okazja do opamiętania się i powrotu do Boga. W takim duchu interpretuje on plagi egipskie oraz karę w postaci jadowitych wężów na pustyni. Szemrzący przeciwko Bogu i Mojżeszowi lud dopiero wtedy opamiętał się, kiedy zaczął padać od śmiertelnych ukąszeń. Dopiero wtedy, gdy ich uderzył – zaczęli wołać do Boga. Cierpienie i obawa przed śmiercią bywa niekiedy jedynym sposobem otwarcia człowieka na Boga. Orygenes z niezwykłą śmiałością stwierdza, że Bóg nie cofa się przed odebraniem człowiekowi obecnego życia, jeśli stanowi to cenę odziedziczenia życia wiecznego. Uczy, że śmierć posiada także charakter oczyszczający i wynagradzający za popełnione zło. Bóg może dać i odebrać życie doczesne w każdym momencie, dlatego śmierć doczesna nie jest tragedią. Natomiast rzeczywistą i największą tragedią byłaby śmierć wieczna, będąca skutkiem zatwardziałości w grzechu. W Piśmie św. Orygenes znajduje szereg przykładów śmierci ekspijacyjnej – czyli takiej, która w ostateczności otwiera drogę do Życia: śmierć faraona, który utonął w Morzu Czerwonym, aby nie przepaść na wieczność; śmierć Joaba, Ananiasza i Safiry z Dziejów Apostolskich. Faktem jest, że mamy silną skłonność do uznawania za bezsensowną śmierć osób, które giną w wypadkach, katastrofach, aktach terrorystycznych itd... Po ludzku rzecz biorąc – śmierć zupełnie bezsensowna. Lecz istnieje jeszcze misterium Bożej mądrości i miłosierdzia, którego nie znamy. Nie wiemy, co się dokonało w ostatnim momencie ich życia, dlatego najlepszą reakcją wobec tego typu tragedii jest po prostu modlitwa. Sama jedynie dyskusja na temat problemu kar Bożych pociąga za sobą ogromne ryzyko zdeformowania prawdy o miłosiernym w swej sprawiedliwości i sprawiedliwym w swoim miłosierdziu Bogu, a po drugie – rodzi ona wielkie niebezpieczeństwo przegapienia i zignorowania tego, co istotnie Bóg chce nam powiedzieć przez tego typu wydarzenia. Prawdziwą rację mają nie ci, którzy w nieskończoność dyskutują, lecz osoby, które usiłują wykorzystać bolesne doświadczenia losu jako okazję do wzrastania w dobru. Takich, niewątpliwie, ludzi szuka Pan, bo dzięki nim postępuje pozytywna przemiana świata. Wracając do katastrof naturalnych: teologia nie sprzeciwiłaby się stwierdzeniu, że anomalie i „złośliwości natury” posiadają swoją praprzyczynę w grzechu pierworodnym, a następnie w każdym innym grzechu kiedykolwiek popełnionym.
Nieporządek i chaos w relacji człowieka do Stwórcy negatywnie odbija się w całym stworzonym wszechświecie. Natura, w jakimś sensie, oddaje zło, którego doznała przez ludzki grzech. Tylko Bóg jest w stanie przerwać ten zaklęty krąg zła poprzez wykorzystanie klęsk żywiołowych do uświadomienia ludziom ich grzechu i wzbudzenia pragnienia poprawy. Jest jeszcze jedna rzecz, której Pan Jezus w Ewangelii nas uczy. Ci, co doświadczają rozmaitych tragedii, nie są większymi grzesznikami od innych.
Lecz dochodzimy tu dopiero do rzeczy najważniejszej. Tym, co może nas w tym wszystkim najbardziej zaniepokoić jest myśl, że Bóg karze ludzi za coś. Jeśli jest On nieskończenie miłosierny, to nie mógłby darować grzechu bez karania? Orygenes stawia niezwykle mocny akcent na prawdę, że Bóg przede wszystkim i nade wszystko nie karze nas za coś, lecz aby uniknąć czegoś o wiele gorszego. Pragnie uchronić od ostatecznej zguby, która znajduje się na końcu równi pochyłej, do jakiej porównać można drogę grzechu. Zło w postaci kary, jaka obecnie nas spotyka, nie jest jeszcze tym największym złem, które nam zagraża. Wielkie mogą być obecne cierpienia, ale żadne z nich nie jest do porównania z utratą życia wiecznego. Dla przykładu: gdyby mieszkańcy Niniwy nie usłuchali głosu Jonasza, wzywającego do nawrócenia, to spotkałoby ich coś o wiele gorszego, czego trudno lub wręcz nie da się wyrazić. Człowiek na ziemi wie, co to jest kara ogniem, ale nikt nie potrafi sobie wyobrazić, na czym polega udręka w postaci wiecznej utraty Miłości. Jezus w Ewangelii przestrzegał przed niebezpieczeństwem wiecznego ognia w piekle. Kto jednak potrafi powiedzieć, jaka rzeczywistość kryje się za tym obrazem? Jak Niniwitom wystarczyła obawa przed karą materialnego ognia, nam także powinna do nawrócenia wystarczyć groźba w postaci ognia duchowego – niewypowiedzianie bardziej straszliwego. Z pewnością, rozmyślanie o tym wszystkim nie obywa się bez lęku, z którego jednak Orygenes nie chciał kompletnie wyzwolić swych słuchaczy mówiąc o Bogu nieskończenie miłosiernym. W chrześcijaństwie bowiem, choć jest ono religią miłości, jest miejsce na pewien rodzaj lęku. Jest to lęk przed niedostatecznym ukochaniem jedynej Prawdy i Miłości, która pragnie mego wiecznego szczęścia; lęk przed fałszywym odczytywaniem wszelkich przeciwności i nieszczęść, jako dowodów braku Boskiej dobroci; lęk przed własną, osobistą bezczelnością i zarozumiałością wobec Boga, który prowadzi mnie do zbawienia ukrytymi, nieraz paradoksalnymi, lecz przemądrymi drogami.
Ks. Andrzej Trojanowski TChr
0 komentarze:
Prześlij komentarz