Czy cuda i znaki Boże są potrzebne do umocnienia naszej wiary? Jeżeli tak, to dlaczego?
Moje burzliwe doświadczenia wskazywałyby, że na pewnym etapie
wzrastania ku Bogu są one bardzo pomocne. Czytanie, oglądanie
filmów o takiej tematyce, czy też własne doświadczenia są bardzo cenne, szczególne w czasach, w
których świat zapomniał o Bogu. Poprzez wybrane osoby Pan przekazuje światu
to, czego od niego oczekuje, czy wręcz żąda, a ma do tego prawo, ponieważ jest Panem całego stworzenia. Poprzez te szczególne sygnały Bóg stawia człowieka wobec pewnej oczywistości, a ten zmuszony jest do opowiedzenia się
po stronie dobra bądź zła. Ostatecznie świat więc musi wybierać, będąc postawiony również w obliczu takich znaków czasu, jakimi mogą być np. klęski żywiołowe, tragedie życiowe
poszczególnych ludzi lub całych narodów, różnego rodzaju zniewolenia duchowe
czy nawet opętania.
I jest to tylko pewną częścią świadczącą o tym, że (w odniesieniu człowieka do Stwórcy) nie wszystko jest w porządku.
Droga mojego nawrócenia jest historią 20 lat nieustannej
udręki i ogromnego cierpienia. Jednak nawet pomimo tak poważnego nieszczęścia jakim
było moje zniewolenie duchowe – wciąż na nowo muszę się nawracać. Nie jest to
takie proste. Gdzieś, w moim wnętrzu wciąż powstają prądy znoszące mnie daleko od celu
jaki sobie wyznaczyłem, czy też jaki wyznaczył mi Bóg. I chociaż nie jestem w
chwili obecnej zmuszony do tak dramatycznej walki o życie jak niegdyś, to wciąż
mam przed oczami minione zdarzenia oraz postać Jezusa Miłosiernego czuwającego nade mną, abym - mimo
wszystko - nie uraził mojej duchowej stopy, tak potrzebnej mi w dojściu do Niego.
Ktoś gdzieś napisał, że: "Jeżeli ktoś pragnie czegoś w nadmiarze, to zwykle pakuje się w poważne kłopoty". To prawda. Trzeba raczej przyjmować to, co niesie życie i co ofiaruje nam Bóg. Czy to zbyt mało? Czy ciężary, które przyszło nam dźwigać są rzeczywiście nie do uniesienia? Duchowy wzrost człowieka polega między innymi na przekraczaniu samego siebie, własnych słabości i ograniczeń i dlatego tym lepiej, jeżeli widzimy je we własnym życiu.
W moim, nieudanym na pozór i bardzo nieszczęśliwym życiu wszystko zaczęło przybierać inny obrót w momencie największej katastrofy. Stałem wówczas na krawędzi życia i śmierci. Myślę, że gdybym nie przeżył fizycznie, to biorąc pod uwagę mój ówczesny stan ducha, skończyłbym w sposób który miałby tragiczne konsekwencje na całą wieczność. A jednak nie tylko żyję, ale mam się coraz lepiej, a moje doświadczenia pokazują mi, że nawet z pozornie beznadziejnych sytuacji jest jednak wyjście, a jest nim całkowite i pełne ufności zawierzenie Bogu i to w Osobie Jezusa Chrystusa.
Żądałem od Boga cudów, błagałem o nie i nie doczekałem się. Prosiłem Pana o znak, że mnie miłuje i nie otrzymywałem takiego przez dobrych kilkanaście lat, aż nagle "obudziłem się" i z niemałym zdziwieniem stwierdziłem, że przecież jestem cały i zdrowy, że wyszedłem z mojego nieszczęścia bez większego szwanku, że nagle w moim życiu pojawiła się miłość i nadzieja, i że wreszcie mogę kochać i czuć się kochany...
To właśnie uważam za Boży znak, tak namacalny, że trudno mi teraz zrozumieć, dlaczego wcześniej go nie dostrzegałem. Jest to dowód na to, że jestem zaopiekowany i chroniony, podobnie jak każdy z nas. Potrzeba nam cieszyć się łaską u Pana i być pewnym, że jej nam nie zabraknie. A Bóg, a także całe niebo, o to właśnie się dla nas stara ...
Paweł Fiedys
Paweł Fiedys
0 komentarze:
Prześlij komentarz