środa, 10 października 2012

Moje ''Trzy Grosze'' - Opatrzność Boża

Czy cuda i znaki Boże są potrzebne do umocnienia naszej wiary? Jeżeli tak, to dlaczego?


Moje burzliwe doświadczenia wskazywałyby, że na pewnym etapie wzrastania ku Bogu są one bardzo pomocne. Czytanie, oglądanie filmów o takiej tematyce, czy też własne doświadczenia są bardzo cenne, szczególne w czasach, w których świat zapomniał o Bogu. Poprzez wybrane osoby Pan przekazuje światu to, czego od niego oczekuje, czy wręcz żąda, a ma do tego prawo, ponieważ jest Panem całego stworzenia. Poprzez te szczególne sygnały Bóg stawia człowieka wobec pewnej oczywistości, a ten zmuszony jest do opowiedzenia się po stronie dobra bądź zła. Ostatecznie świat więc musi wybierać, będąc postawiony również w obliczu takich znaków czasu, jakimi mogą być np. klęski żywiołowe, tragedie życiowe poszczególnych ludzi lub całych narodów, różnego rodzaju zniewolenia duchowe czy nawet opętania.

I jest to tylko pewną częścią świadczącą o tym, że (w odniesieniu człowieka do Stwórcy) nie wszystko jest w porządku.

Droga mojego nawrócenia jest historią 20 lat nieustannej udręki i ogromnego cierpienia. Jednak nawet pomimo tak poważnego nieszczęścia jakim było moje zniewolenie duchowe – wciąż na nowo muszę się nawracać. Nie jest to takie proste. Gdzieś, w moim wnętrzu wciąż powstają prądy znoszące mnie daleko od celu jaki sobie wyznaczyłem, czy też jaki wyznaczył mi Bóg. I chociaż nie jestem w chwili obecnej zmuszony do tak dramatycznej walki o życie jak niegdyś, to wciąż mam przed oczami minione zdarzenia oraz postać Jezusa Miłosiernego czuwającego nade mną, abym - mimo wszystko - nie uraził mojej duchowej stopy, tak potrzebnej mi w dojściu do Niego. 

Ktoś gdzieś napisał, że: "Jeżeli ktoś pragnie czegoś w nadmiarze, to zwykle pakuje się w poważne kłopoty". To prawda. Trzeba raczej przyjmować to, co niesie życie i co ofiaruje nam Bóg. Czy to zbyt mało? Czy ciężary, które przyszło nam dźwigać są rzeczywiście nie do uniesienia? Duchowy wzrost człowieka polega między innymi na przekraczaniu samego siebie, własnych słabości i ograniczeń i dlatego tym lepiej, jeżeli widzimy je we własnym życiu. 

W moim, nieudanym na pozór i bardzo nieszczęśliwym życiu wszystko zaczęło przybierać inny obrót w momencie największej katastrofy. Stałem wówczas na krawędzi życia i śmierci. Myślę, że gdybym nie przeżył fizycznie, to biorąc pod uwagę mój ówczesny stan ducha, skończyłbym w sposób który miałby tragiczne konsekwencje na całą wieczność. A jednak nie tylko żyję, ale mam się coraz lepiej, a moje doświadczenia pokazują mi, że nawet z pozornie beznadziejnych sytuacji jest jednak wyjście, a jest nim całkowite i pełne ufności zawierzenie Bogu i to w Osobie Jezusa Chrystusa.

Żądałem od Boga cudów, błagałem o nie i nie doczekałem się. Prosiłem Pana o znak, że mnie miłuje i nie otrzymywałem takiego przez dobrych kilkanaście lat, aż nagle "obudziłem się" i z niemałym zdziwieniem stwierdziłem, że przecież jestem cały i zdrowy, że wyszedłem z  mojego nieszczęścia bez większego szwanku, że nagle w moim życiu pojawiła się miłość i nadzieja, i że wreszcie mogę kochać i czuć się kochany...

To właśnie uważam za Boży znak, tak namacalny, że trudno mi teraz zrozumieć, dlaczego wcześniej go nie dostrzegałem. Jest to dowód na to, że jestem zaopiekowany i chroniony, podobnie jak każdy z nas.  Potrzeba nam cieszyć się łaską u Pana i być pewnym, że jej nam nie zabraknie. A Bóg, a także całe niebo, o to właśnie się dla nas stara ...


Paweł Fiedys

Czy powodzie, wichry i pioruny są karą Bożą?

Czy można z Boga czynić tyrana, piętnującego zło za pomocą zła? A jednak słyszy się niekiedy ludzi, którzy z jakąś nonszalancją i tryumfalizmem widzą w każdym nieszczęściu rękę karzącego Boga. 



Bądźmy pewni, że Bóg nie karze grzeszników po to, aby inni – nawet ci, którzy są mniejszymi grzesznikami – poczuli się lepiej. Pochopne sądy i oceny w tym względzie mogą być sygnałami instalującej się w nas hipokryzji i pychy. Podłe musi być także takie myślenie o karach, na podstawie którego wyłączam się z grona ludzi grzesznych i utwierdzam w dobrym samopoczuciu „sprawiedliwego”...

Pierwszą rzeczą, jaką trzeba by powiedzieć w odniesieniu do kary Bożej, jest to, że Bóg nie chce karać grzeszników. Bóg chętnie udziela dobrodziejstw, lecz nieskory jest do karania tych, którzy na karę zasługują – mówił Orygenes w swej homilii na Księgę Jeremiasza. Zobacz cierpliwość i łaskawość Boga – kontynuuje ten wybitny teolog i obrońca wiary z przełomu II i III wieku – który nigdy grzeszników nie kara po cichu. Dla przykładu: mógłby przecież od razu napiętnować mieszkańców Niniwy, a jednak daje szansę nawrócenia, wysyłając do nich proroka Jonasza. Chodziło bowiem o to, by dzięki słowom proroka: „Jeszcze trzy dni, a Niniwa zostanie zburzona” grzesznicy mogli uniknąć kary i wskutek nawrócenia uzyskać zmiłowanie Boże. I rzeczywiście, tak się stało – Niniwa została ocalona. A co z losem mieszkańców, którzy popadli w niewolę króla Nabuchodonozora i zostali uprowadzeni do Babilonu? Nie ostrzegał ich Pan za pośrednictwem proroka Jeremiasza o zagrażającym niebezpieczeństwie w następstwie ich niewierności i grzechów? „Przypatrz się rozpiętości czasu, w jakim przemawiał prorok do narodu” – zwraca się autor homilii do swoich słuchaczy. Przepowiadał on bardzo długo, bo za panowania aż trzech króli, aby ci, którzy tego pragną, oprzytomnieli i okazali skruchę pod wpływem słów proroczych. Wielkoduszny Bóg jeszcze w przeddzień wygnania udzielił sposobności nawrócenia, zachęcając słuchaczy do poprawy, aby rozwiała się żałość niewoli. Jednakże nawet i to ostatnie wezwanie zostało zlekceważone. Prorok został wyszydzony i ciągany przed sądy. Pomimo tylu zachęt, ostrzeżeń i gróźb – mieszkańcy Jerozolimy nie opamiętali się i nie uniknęli kary.

Co jednak wszystko to nas obchodzi? – pytali się samych siebie słuchacze homilii Orygenesa, którymi byli chrześcijanie z Cezarei Palestyńskiej. Co interesują nas starotestamentalne historie o jakichś wojnach, rzeziach, karach, gwałtach i innych odrażających zdarzeniach? – czy nie jest to pytanie także dzisiejszych chrześcijan, którzy skłonni są zaliczyć niektóre księgi Starego Testamentu do podejrzanych bajek lub horrorów? Orygenes i w ogóle Ojcowie Kościoła mieli by dzisiaj pełne ręce roboty... Musieli by nam dobrze wytłumaczyć, że orędzie Starego Testamentu nie utraciło swojej wartości i aktualności, i że Księga ta jest i pozostanie aż do końca świata Księgą Życia. Oczywiście, nie z powodu historycznych czy literackich walorów (choć i one są niewątpliwe). Owszem, dzieje starożytnego Izraela nie interesują nas zbytnio: wszystko to odeszło do historii i nie liczy się już dzisiaj. Lecz pod warstwą historycznych opisów kryje się sens duchowy, nieprzemijalny, mający nieustanny związek z tajemnicą chrześcijańskiego życia. Czy sądzisz, że są to baśnie i że Duch Święty opowiada o wydarzeniach historycznych? – pytał Orygenes – Jest to pouczenie dla dusz, jest to nauka duchowa, która cię kształci. Tym, który uniemożliwia nam gardzenie Starym Testamentem i ukazuje jego nieustanną aktualność w duchowym wymiarze, jest sam Chrystus. Dał on przykład poprawnej lektury tych Pism, kiedy konkretnie wskazywał, w jaki sposób wypełniają się one w Jego mesjańskim posłannictwie. Jezus, Jego Kościół i tajemnica każdego ochrzczonego w Kościele człowieka jest wypełnieniem sensu Starego Testamentu. O naszej Głowie – którą jest Pan – i o nas samych jest tam mowa. Zatem wszystko to, co zostało zapisane, dla naszego duchowego dobra zostało spisane: dla upomnienia, pouczenia, pocieszenia, zachęty, podtrzymania na duchu itd... Jeśli wiernie naśladujemy Jezusa w lekturze Startego Testamentu, to nie lekceważymy żadnego, choćby niezrozumiałego i gorszącego, na pierwszy rzut oka, opisu. „Nie obchodzi cię historia z Babilonem i Nabuchodonozorem?” Zgoda: nie boimy się już historycznego króla Babilonu, ani wygnania do starożytnego Babilonu. Lecz problem polega na tym, że „przeciwko dawnemu Izraelowi powstawali cieleśni wrogowie, natomiast przeciwko nam powstaje wróg duchowy: gdy lekceważymy przykazania Boże, gdy gardzimy naukami Chrystusa, to ręka demonów nabiera siły przeciwko nam, a gdy sprzeniewierzymy się łasce, wówczas i my zostajemy wydani nieprzyjaciołom”. W odróżnieniu od tortur, poniesionych przez tamten lud, nam zagrażają „bestie duchowe i niewidzialne, które rozszarpują dusze grzeszników i wbijają zęby w serca bezbożnych”. Przede wszystkim więc, przeróżne kary w Starym Testamencie mają za zadanie przestrzec nas i pouczyć o ostatecznych konsekwencjach paktowania ze złem.

Poprzez niedolę wygnania do obcej ziemi mieszkańcy Jerozolimy na własnej skórze przekonali się, co to znaczy być opuszczonym przez Boga. W rzeczywistości jednak, Pan ich wcale nie opuścił, lecz zaczął do nich przymawiać w inny sposób. Ponieważ nie chcieli słuchać Jego słowa, więc począł przemawiać przez cierpienie i smutek wygnania. W momentach takich Biblia mówi, że „Bóg popada w gniew”. Czymże jest jednak Boskie zagniewanie? Tylko ludzie prymitywnie czytający Pismo św. – mówi Orygenes – i bezrozumnie czepiający się „samej litery” myślą, że Wszechmogący Bóg gniewa się jak ludzcy pieniacze. Gniew Boski jest niczym innym, jak ostatnią próbą dotarcia do grzesznika, który ogłuchł już na słowo. Ci bowiem, którzy nie wyciągnęli korzyści z zarzutów, pochodzących ze słowa, wymagać będą zarzutów wywodzących się z zapalczywości Boga. Do czego bowiem zmierza Boski gniew i kara? Do przełamania głuchoty grzesznika, do wyrwania go z letargu i samobójczego przylgnięcia do zła. Ocknij się, człowieku, oprzytomniej; zajmij jakąś postawę wobec Mnie, wobec perspektywy życia lub śmierci! – wydaje się przemawiać Bóg. Kara nie spada więc na grzesznika, jak grom z jasnego nieba, aby zniszczyć go i upokorzyć; nie polega na miażdżącej manifestacji wszechmocy ze strony Najwyższego. Owszem, jest objawieniem wszechmocy Jego miłosierdzia, które pragnie skłonić skorumpowanego przez zło człowieka do rozpoznania Boga, uznania swego rozpaczliwego stanu i do nawrócenia. Cierpienie, które zawsze towarzyszy karze, posiada tylko i wyłączenie na celu otwarcie przestrzeni dialogu z miłosiernym Bogiem. Orygenes powołuje się w tym względzie na przykład faraona, który nie chciał rozpoznać w plagach egipskich ręki Boga i opierał się wyprowadzeniu ludu przez Mojżesza. Na początku pysznie mówił: Nie znam Pana i nie wypuszczę Izraela (Wj 5, 2). Lecz gdy Jego samego dosięgła ręka Boża, wówczas zaczął czynić postępy: przed ukaraniem mówi, że nie zna Pana, natomiast kiedy został ukarany prosi, aby wstawiano się za niego u Pana. Nie tylko już nie opierał się Mojżeszowi, ale sam nawet go przymuszał do wyjścia. Nauka stąd taka, że dobro kary przejawia się już w tym, że wiesz, w czym zasłużyłeś na ukaranie. Gdyby zastosowanie kary wobec grzeszników nie było pożyteczne dla ich nawrócenia, miłosierny Bóg nigdy by nie wymierzał kar za grzech. Nikt więc nie może być do tego stopnia nieświadomy nauki Bożej, żeby uznawał plagi Boże za karę sprowadzającą śmierć.

W powyższej perspektywie spójrzmy na problem przeróżnych klęsk i katastrof. Otóż, dla Orygenesa jest rzeczą bardzo prawdopodobną, że za tego typu tragediami kryje się szczególna okazja do opamiętania się i powrotu do Boga. W takim duchu interpretuje on plagi egipskie oraz karę w postaci jadowitych wężów na pustyni. Szemrzący przeciwko Bogu i Mojżeszowi lud dopiero wtedy opamiętał się, kiedy zaczął padać od śmiertelnych ukąszeń. Dopiero wtedy, gdy ich uderzył – zaczęli wołać do Boga. Cierpienie i obawa przed śmiercią bywa niekiedy jedynym sposobem otwarcia człowieka na Boga. Orygenes z niezwykłą śmiałością stwierdza, że Bóg nie cofa się przed odebraniem człowiekowi obecnego życia, jeśli stanowi to cenę odziedziczenia życia wiecznego. Uczy, że śmierć posiada także charakter oczyszczający i wynagradzający za popełnione zło. Bóg może dać i odebrać życie doczesne w każdym momencie, dlatego śmierć doczesna nie jest tragedią. Natomiast rzeczywistą i największą tragedią byłaby śmierć wieczna, będąca skutkiem zatwardziałości w grzechu. W Piśmie św. Orygenes znajduje szereg przykładów śmierci ekspijacyjnej – czyli takiej, która w ostateczności otwiera drogę do Życia: śmierć faraona, który utonął w Morzu Czerwonym, aby nie przepaść na wieczność; śmierć Joaba, Ananiasza i Safiry z Dziejów Apostolskich. Faktem jest, że mamy silną skłonność do uznawania za bezsensowną śmierć osób, które giną w wypadkach, katastrofach, aktach terrorystycznych itd... Po ludzku rzecz biorąc – śmierć zupełnie bezsensowna. Lecz istnieje jeszcze misterium Bożej mądrości i miłosierdzia, którego nie znamy. Nie wiemy, co się dokonało w ostatnim momencie ich życia, dlatego najlepszą reakcją wobec tego typu tragedii jest po prostu modlitwa. Sama jedynie dyskusja na temat problemu kar Bożych pociąga za sobą ogromne ryzyko zdeformowania prawdy o miłosiernym w swej sprawiedliwości i sprawiedliwym w swoim miłosierdziu Bogu, a po drugie – rodzi ona wielkie niebezpieczeństwo przegapienia i zignorowania tego, co istotnie Bóg chce nam powiedzieć przez tego typu wydarzenia. Prawdziwą rację mają nie ci, którzy w nieskończoność dyskutują, lecz osoby, które usiłują wykorzystać bolesne doświadczenia losu jako okazję do wzrastania w dobru. Takich, niewątpliwie, ludzi szuka Pan, bo dzięki nim postępuje pozytywna przemiana świata. Wracając do katastrof naturalnych: teologia nie sprzeciwiłaby się stwierdzeniu, że anomalie i „złośliwości natury” posiadają swoją praprzyczynę w grzechu pierworodnym, a następnie w każdym innym grzechu kiedykolwiek popełnionym.

Nieporządek i chaos w relacji człowieka do Stwórcy negatywnie odbija się w całym stworzonym wszechświecie. Natura, w jakimś sensie, oddaje zło, którego doznała przez ludzki grzech. Tylko Bóg jest w stanie przerwać ten zaklęty krąg zła poprzez wykorzystanie klęsk żywiołowych do uświadomienia ludziom ich grzechu i wzbudzenia pragnienia poprawy. Jest jeszcze jedna rzecz, której Pan Jezus w Ewangelii nas uczy. Ci, co doświadczają rozmaitych tragedii, nie są większymi grzesznikami od innych.

Lecz dochodzimy tu dopiero do rzeczy najważniejszej. Tym, co może nas w tym wszystkim najbardziej zaniepokoić jest myśl, że Bóg karze ludzi za coś. Jeśli jest On nieskończenie miłosierny, to nie mógłby darować grzechu bez karania? Orygenes stawia niezwykle mocny akcent na prawdę, że Bóg przede wszystkim i nade wszystko nie karze nas za coś, lecz aby uniknąć czegoś o wiele gorszego. Pragnie uchronić od ostatecznej zguby, która znajduje się na końcu równi pochyłej, do jakiej porównać można drogę grzechu. Zło w postaci kary, jaka obecnie nas spotyka, nie jest jeszcze tym największym złem, które nam zagraża. Wielkie mogą być obecne cierpienia, ale żadne z nich nie jest do porównania z utratą życia wiecznego. Dla przykładu: gdyby mieszkańcy Niniwy nie usłuchali głosu Jonasza, wzywającego do nawrócenia, to spotkałoby ich coś o wiele gorszego, czego trudno lub wręcz nie da się wyrazić. Człowiek na ziemi wie, co to jest kara ogniem, ale nikt nie potrafi sobie wyobrazić, na czym polega udręka w postaci wiecznej utraty Miłości. Jezus w Ewangelii przestrzegał przed niebezpieczeństwem wiecznego ognia w piekle. Kto jednak potrafi powiedzieć, jaka rzeczywistość kryje się za tym obrazem? Jak Niniwitom wystarczyła obawa przed karą materialnego ognia, nam także powinna do nawrócenia wystarczyć groźba w postaci ognia duchowego – niewypowiedzianie bardziej straszliwego. Z pewnością, rozmyślanie o tym wszystkim nie obywa się bez lęku, z którego jednak Orygenes nie chciał kompletnie wyzwolić swych słuchaczy mówiąc o Bogu nieskończenie miłosiernym. W chrześcijaństwie bowiem, choć jest ono religią miłości, jest miejsce na pewien rodzaj lęku. Jest to lęk przed niedostatecznym ukochaniem jedynej Prawdy i Miłości, która pragnie mego wiecznego szczęścia; lęk przed fałszywym odczytywaniem wszelkich przeciwności i nieszczęść, jako dowodów braku Boskiej dobroci; lęk przed własną, osobistą bezczelnością i zarozumiałością wobec Boga, który prowadzi mnie do zbawienia ukrytymi, nieraz paradoksalnymi, lecz przemądrymi drogami.

Ks. Andrzej Trojanowski TChr

wtorek, 9 października 2012

Eucharystia wystarczy

Droga ku niebu Alexandriny Marii da Costy wiodła podobnie jak jej rówieśniczek – we Francji Marty Robin oraz w Polsce św. Faustyny – poprzez dobrowolne przyjęcie na siebie cierpienia z miłości dla Chrystusa Eucharystycznego. Portugalska mistyczka przez okres 13 lat nie przyjmowała żadnych napojów ani pokarmów z wyjątkiem Komunii św. 


 Alexandrina urodziła się 30 marca 1904 r. we wsi Balsar w Portugalii. Z rąk mamy (owdowiałej wkrótce po narodzinach córki) oraz starszej siostry Deolindy otrzymała staranne wychowanie w duchu chrześcijańskim. Już w wieku 7 lat, kiedy przystąpiła do pierwszej Komunii św., darzyła głęboką miłością Najświętszy Sakrament. Bardzo często chodziła do miejscowego kościoła, a kiedy fizycznie nie mogła uczęszczać we Mszy św., przyjmowała duchową Komunię św. Jako dziecko ubogich rolników, bardzo szybko, bo mając zaledwie 9 lat, zaczęła ciężko pracować w polu. Cztery lata później poważnie zachorowała i przez parę dni była w stanie krytycznym. Kiedy matka płacząc podała jej krzyż do pocałowania, Alexandrina wyszeptała: Nie tego chcę, lecz Jezusa w Eucharystii. Dziewczynka ostatecznie wyzdrowiała, choć skutki infekcji pozostały na cały okres dorastania i stały się pierwszym znakiem tego, o co później poprosi ją Bóg – by cierpiała jako dusza ofiarna za nawrócenie grzeszników.

W wieku 14 lat Alexandrinę spotyka wydarzenie, którego konsekwencje ponosić będzie do końca życia. W Wielką Sobotę, dziewczyna wraz z siostrą oraz koleżanką zajęta była szyciem. Nagle do domu wtargnęło trzech mężczyzn zamierzających wykorzystać seksualnie dziewczyny. Aleksandrina wiedząc, jaką wartość ma czystość, postanowiła ocalić ją za wszelką cenę. Jedynym sposobem jaki jej pozostał, była natychmiastowa ucieczka przez okno. Upadek z wysokości czterech metrów nie tylko okazał się bardzo bolesny i przyniósł liczne obrażenia, ale w efekcie spowodował, iż lekarze określili jej stan jako „nieodwracalny”. Zapowiedzieli również, że paraliż, nie tylko nigdy się nie cofnie, ale że będzie się jeszcze bardziej pogłębiał.

Dotrzymuj Mi towarzystwa 

Przez pięć kolejnych lat, pomimo ogromnego bólu, Alexandrina o własnych siłach chodziła do kościoła. Pewnego dnia, podczas modlitwy uświadomiła sobie, że Chrystus w tabernakulum jest takim samym więźniem jak ona przez chorobę. Zapragnęła z całego serca wynagrodzić Bogu ból samotności, ofiarując mu swoją obecność i pocieszając Jego Najświętsze Serce. Podczas jednego z mistycznych zjednoczeń z Jezusem, Pan poprosił ją, by darzyła szczególnym nabożeństwem Eucharystię: Dotrzymuj Mi towarzystwa w Najświętszym Sakramencie. Pozostaję w tabernakulum dzień i noc, czekając, by obdarzyć miłością i łaską wszystkich tych, którzy Mnie odwiedzą. Ale nie ma ich wielu. Jestem taki opuszczony, samotny i obrażany. (...) Wielu ludzi nie wierzy w Moje istnienie i w to, że mieszkam w tabernakulum. (...) Inni zaś wierzą, ale nie kochają Mnie i nie odwiedzają. Zachowują się tak, jakby Mnie tam nie było. Wybrałem ciebie, byś dotrzymywała Mi towarzystwa w tym małym azylu. (...) Jak Maria, wybrałaś najlepszą część. Wybrałaś miłość do Mnie w tabernakulum, gdzie możesz kontemplować mnie oczami nie ciała, lecz duszy. Jestem tam prawdziwie obecny, tak jak w niebie, tj: Ciałem, Krwią, Duszą i Bóstwem.

Kiedy paraliż osiągnął takie stadium, że Alexandrina nie była już w stanie wstać z łóżka, kapłan przynosił jej Pana Jezusa. Wkrótce jednak w parafii pojawił się nowy ksiądz, który kierował się zasadą, że Komunię św. daje się chorym tylko raz w miesiącu. Ta decyzja była prawdziwym wyrokiem dla sparaliżowanej dziewczyny. Miała bowiem świadomość, że dotychczas jedynie codzienne odwiedziny Jezusa Eucharystycznego trzymały ją przy życiu. Błagała więc kapłana, by częściej przychodził z Najświętszym Sakramentem. Czekając na jego odpowiedź, ofiarowała swoje cierpienia w intencji tych, którzy gardzili Chlebem Życia. Ostatecznie kapłan zgodził się na codwutygodniową wizytę.

Zjednoczenie z Jezusem cierpiącym 

Alexandrina prosiła Maryję o cud wyjścia z choroby, składając obietnicę, że pojedzie na misje, jeśli modlitwa zostanie wysłuchana. Pomału jednak Bóg pomagał jej zrozumieć, że jej powołaniem jest bycie ofiarą dla Jezusa. Usłyszała głos Pana, zapraszający ją do tego by: kochać, cierpieć i czynić zadośćuczynienie. Alexandrina przyjęła dobrowolnie wolę Bożą i przestała modlić się o uzdrowienie. Do końca życia, to jest przez okres kolejnych trzydziestu lat, pozostała przykuta do łóżka. Jej cierpienie nierozerwalnie złączone z cierpieniem Chrystusa nabrało zbawczego wymiaru. Droga przez ból fizyczny wiodła ją ku chwale Bożej, zgodnie ze słowami św. Pawła: Jeżeli zaś jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa, skoro wspólnie z Nim cierpimy, to po to, by wspólnie mieć udział w chwale (Rz 8, 17).

W listopadzie 1933 r., na życzenie chorej, po raz pierwszy została odprawiona Eucharystia w jej pokoju. Alexandrina, która parę lat (!) czekała na to wydarzenie, tak wspominała je później: Wraz z pierwszą Mszą św., Pan zaczął zwiększać z jednej strony czułość dla mnie, a z drugiej ciężar mojego krzyża. Szczególne wybranie do włączenia się w dzieło odkupienia ludzkości, znalazło swój wyraz w głębokim zjednoczeniu z cierpiącym Zbawicielem. Od 3 października 1938 r. do 24 marca 1942 r. w każdy piątek mistyczka otrzymywała łaskę żywego uczestnictwa w trzygodzinnej męce Pańskiej. Przeżywanie pasji Jezusa polegało na tym, że dziewczyna powtarzała wszystkie gesty i słowa z ostatnich godzin Chrystusa przed śmiercią krzyżową. Doświadczeniu towarzyszył ogromny ból fizyczny i duchowy, taki sam, jaki wówczas przeżywał Zbawiciel. Co ciekawe, w tym czasie wszelkie objawy paraliżu znikały.

Ta wyjątkowa zażyłość z Jezusem sprawiła, że chora była szczególnie znienawidzona przez diabła. Atakował ją, dręczył pokusami przeciw wierze oraz boleśnie kaleczył jej ciało. Dziewczynę spotykało także niezrozumienie ze strony mieszkańców wsi oraz zdystansowanie i niedowiarstwo kapłanów wobec jej mistycznych doświadczeń. Siły do przezwyciężania tych bolesnych doświadczeń czerpała z Eucharystii.

Nic już nie będziesz jadła na ziemi 

27 marca 1942 r. chora zawołała do Jezusa: Moja Miłości Eucharystyczna, nie mogę bez Ciebie żyć! O Jezu, przemień mnie w Twoją Eucharystię! (...) W głębi duszy usłyszała odpowiedź: Nic już nie będziesz jadła na ziemi. Twoim pokarmem będzie Moje Ciało. Twoja krew będzie Moją Boską Krwią, twoje życie będzie Moim Życiem. Otrzymasz tę łaskę, kiedy zjednoczę Swoje Serce z twoim (...). Od tego dnia Komunia św. stała się jedynym Chlebem Alexandriny. Aż do śmierci, tj. przez kilkanaście lat, nie przyjmowała żadnych innych pokarmów ani napojów (przy stałej wadze ciała około 33 kg).

Z czasem wieść o niecodziennym poście dziewczyny rozniosła się po okolicy. Ludzie licznie nawiedzali dom mistyczki, prosząc o modlitwę. Nie brakowało jednak osób, które nie wierzyły w autentyczność zdarzeń, utrzymując że Alexandrina jest potajemnie dożywiana przez matkę i siostrę. Po kilkunastu miesiącach karmienia się wyłącznie codzienną Eucharystią, da Costa na prośbę arcybiskupa poddała się badaniu lekarskiemu, które miało raz na zawsze wyjaśnić kwestię wiarygodności niezwykłego postu. Lekarze uznali, iż jednorazowa wizyta jest niewystarczająca dla rozwiązania tak niecodziennego przypadku, dlatego zadecydowali o konieczności poddania się przez chorą miesięcznej obserwacji w szpitalu. Aleksandrina wyraziła zgodę, stawiając trzy warunki do spełnienia: codzienna Komunia św., obecność siostry Deolindy oraz żadnych innych badań poza obserwacjami.

W szpitalu, oprócz bólu fizycznego, chora doświadczała upokorzeń zarówno ze strony lekarzy, jak i personelu medycznego. Starała się jednak pamiętać o słowach Pana Jezusa, który zapowiedział jej, że rzadko otrzyma pocieszenie i prosił, by pomimo tego na jej ustach zawsze gościł uśmiech. Z tego względu wszyscy, którzy mieli styczność z dziewczyną widzieli jej pogodne oblicze i nie byli świadomi cierpień, jakie ją dotykały. W czasie pobytu w szpitalu Alexandrina była pod stałą kontrolą, ani na chwilę nie zostawiano jej samej w pokoju. Na próżno próbowano ją przekonać, by przyjęła pokarm. W końcu po 40 dniach zakończono obserwacje. W oficjalnym raporcie, podpisanym przez prowadzącego chorą dr Gomeza de Araujo z madryckiej akademii medycznej oraz w dołączonym zaświadczeniu dr Lima de Azevado z wydziału medycznego Oporto, stwierdzono, iż przypadek jest w świetle nauki niemożliwy do wyjaśnienia (...) Prawa psychologii i biochemii nie mogą wytłumaczyć przeżycia chorej przez 40 dni całkowitego postu w szpitalu. Co więcej, w tym stanie kobieta odpowiadała codziennie na liczne pytania i wytrzymywała częste rozmowy, wykazując się bardzo dobrą dyspozycją oraz doskonałą jasnością ducha. (...) Potwierdzamy, że jej wstrzemięźliwość od pokarmów i napojów była całkowita przez cały ten czas. Zaświadczamy również, że utrzymała stałą wagę, temperaturę, oddech, ciśnienie, puls(...). Profesor Ruj Joao Marques z Pernambuco, który wnikliwie przestudiował raporty medyczne, potwierdził wiarygodność postu Alexandriny, raz na zawsze zamykając usta tym, którzy posądzali da Costę o oszustwo.

Moc Eucharystii

Alexandrina wiedziała, jaką potęgę ma Eucharystia. Usłyszała od Pana Jezusa: Żyjesz jedynie Eucharystią, ponieważ chcę przez to ukazać światu moc Eucharystii i moc Mojego życia w duszach. Życie błogosławionej Portugalki pokazuje, jakie owoce przynosi odkrycie Bożej miłości w Najświętszym Sakramencie i wielkoduszna odpowiedź na nią, wyrażana w naśladowaniu miłości Chrystusa przez pokonywanie w sobie grzechu, egoizmu i wszelkiego zła. Jej drogę do nieba można zrozumieć odwołując się do miłości. Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie pozbawione jest sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa (Jan Paweł II, Redemptor hominis, 10). Eucharystia nie bez powodu nazywana jest sakramentem miłości. Tam bowiem jest miłość, gdzie jest bezinteresowny dar z siebie samego. Największym zaś darem, jaki Bóg ofiarowuje człowiekowi jest życie wieczne, które człowiek otrzymuje jako owoc śmierci i zmartwychwstania Pańskiego. Uobecnienie wydarzeń paschalnych dokonuje się każdorazowo w Eucharystii. Z tego względu możemy mówić, że w Eucharystii Chrystus odpowiada na największy głód człowieka – głód miłości. Błogosławiona Alexandrina przez całe życie odkrywała miłość w Bogu obecnym w Eucharystii.

Chrystus obiecał mistyczce, że dzięki jej ofierze wiele dusz stanie się gorliwymi w życiu eucharystycznym. Pomimo bolesnej choroby każdego dnia Alexandrina przyjmowała setki osób, którym mówiła o orędziu Matki Bożej Fatimskiej, zachęcając do pokuty i modlitwy oraz do wynagradzania Jezusowi w Najświętszej Eucharystii. W 1945 r. dokonała aktu ofiarowania swoich cierpień w intencji uświęcenia i zbawienia młodzieży. Do tego dzieła zachęcił ją kierownik duchowy, salezjanin o. Umberto Pasquale. Pragnęła w ten sposób odpowiedzieć na skierowane do niej słowa Jezusa: Znajdź Mi dusze, które będą kochać Mnie w sakramencie miłości, by one zajęły twoje miejsce, kiedy pójdziesz do nieba.

Alexandrina zmarła 13 października 1955 r. Pochowano ją tak, jak sobie tego życzyła: Chciałabym być pochowana, jeśli to możliwe, z twarzą zwróconą w stronę tabernakulum kościoła. W życiu zawsze pragnęłam być zjednoczona z Jezusem w Najświętszym Sakramencie i mieć wzrok skierowany w tabernakulum tak często, jak to było możliwe, dlatego życzę sobie, by po mojej śmierci nadal wzrok pozostał skierowany na Eucharystycznego Jezusa. Wiem, że oczami ciała już nie zobaczę więcej Chrystusa, ale chcę być położona w takiej pozycji, by pokazać Mu miłość, jaką miałam do Najświętszej Eucharystii. 

Dialog miłości 

Dwa lata po jej śmierci, nad grobem Alexandriny postawiono małą kaplicę, a w 1977 r. ciało z kaplicy przeniesiono przed główny ołtarz kościoła parafialnego, uznając, że to miejsce, przy ukochanej Eucharystii, najbardziej pasuje na wieczny spoczynek. Jan Paweł II podczas beatyfikacji mistyczki, 24 maja 2004 r., przywołał scenę znad jeziora Genezaret, jako najwłaściwszą dla zobrazowania drogi życiowej Portugalki: „Czy miłujesz mnie?” – zapytał Jezus Szymona Piotra, a on odpowiedział: „Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”. Życie błogosławionej Alexandriny Marii da Costy streszcza się w tym dialogu miłości. Przeniknięta i płonąca pragnieniem miłości, niczego nie chciała odmówić Zbawicielowi; mając silną wolę, przyjęła na siebie wszystko, by okazać, jak bardzo Go kocha. „Oblubienica z krwi” w sposób mistyczny doświadczała męki Chrystusa i ofiarowała się jako ofiara za grzeszników, czerpiąc siłę z Eucharystii, która stała się jej jedynym pokarmem przez 13 lat życia. (...) W przykładzie bł. Alexandriny, wyrażonym w słowach: „cierpieć, kochać, czynić zadośćuczynienie”, chrześcijanie mogą znaleźć zachętę i motywację, by wszystko, co bolesne i smutne w życiu, uszlachetnić poprzez uczynienie z tego największego dowodu miłości: poświęcenia swojego życia dla ukochanej osoby (Jan Paweł II, Homilia wygłoszona na Placu św. Piotra 25 kwietnia 2004 r.).

Maria Zboralska


Źródła: Francis Johnston Alexandrina. The Agony and the Glory, Illinois 1982 r.; www.vatican.va/news_services/liturgy/ saints/ns_lit_doc_20040425_da-costa_ en.html; www.vatican.va/holy_father/john_paul_ ii/homilies/2004/documents/hf_jp-ii_hom_ 20040425_beatifications_en.html

poniedziałek, 8 października 2012

Obraz namalowany nie ludzką ręką ...

Trzydzieści dziewięć lat po odkryciu Ameryki przez Krzysztofa Kolumba i 10 lat po ostatecznym pokonaniu Azteków przez wojska Hernana Corteza, miało miejsce niezwykłe, przełomowe wydarzenie dla całej Ameryki Łacińskiej. Było to w bardzo trudnym okresie pierwszej ewangelizacji na tych terenach.

Aztekowie oddawali cześć Słońcu i różnym bogom, wierząc, że trzeba ich karmić krwią i sercem ludzkich ofiar. Składając ofiary z ludzi Indianie równocześnie praktykowali kanibalizm. W ten sposób Aztekowie dokonywali gigantycznych, rytualnych zbrodni. I tak na przykład w 1487 roku w stolicy Azteków, na nowej wielkiej piramidzie, zamordowano kilkadziesiąt tysięcy jeńców wojennych, których później jedzono podczas rytualnej uczty. Z indiańskich kronik dowiadujemy się, że pod koniec 1400 r. po otwarciu nowej świątyni złożono w ofierze przeszło 20 tyś. ludzi. Do dnia dzisiejszego zachowały się rysunki przedstawiające makabryczne sceny rytualnych mordów.

Pierwsze nawrócenia Azteków nastąpiły ok. 1524 r. Do czasu objawienia się Matki Bożej w 1531 roku ochrzczeni Aztekowie stanowili bardzo małą i nie liczącą się grupę.

Wczesnym rankiem 9 grudnia 1531 r. pięćdziesięcioletni wieśniak, Indianin Juan Diego, idąc do kościoła, zobaczył na szczycie wzgórza Tepeyac, obok ruin pogańskiej świątyni, przepiękną kobiecą postać. Była to mniej więcej czternastoletnia dziewczyna, o cudownie pięknej meksykańskiej urodzie, ubrana we wspaniały, świecący strój: w różową tunikę i błękitny płaszcz, opasana czarną wstęgą, co dla Azteków oznaczało, że była brzemienna. Powiedziała do Juana Diego: "Drogi synku, kocham cię. Jestem Maryja, zawsze Dziewica, Matka Prawdziwego Boga, który daje i zachowuje życie. On jest Stwórcą wszechrzeczy, jest wszechobecny. Jest panem nieba i ziemi. Chcę mieć świątynie w miejscu w którym okażę współczucie twemu ludowi i wszystkim ludziom, którzy szczerze proszą mnie o pomoc w swojej pracy i w swoich smutkach. Tutaj zobaczę ich łzy. Ale uspokoję ich i pocieszę. Idź teraz i powiedz biskupowi o wszystkim, co tu widziałeś i słyszałeś".

Biskup Meksyku Juan de Zumarraga początkowo bardzo sceptycznie potraktował relację Juana Diego o objawieniach Matki Bożej. Poddał go wielokrotnym przesłuchaniom, próbując znaleźć sprzeczności, w tym co opowiadał. W końcu biskup zaproponował, aby Juan Diego poprosił Maryję o jakiś znak, który by udowodnił, że to naprawdę jest Ona. W czasie kolejnego spotkania z Juanem Diego, Maryja kazała mu wejść na szczyt wzgórza. Kiedy tam wszedł, zobaczył coś niewiarygodnego. Pomimo zimowej pory i mrozu, rosły tam przepiękne kastylijskie róże. Maryja kazała nazbierać mu całe naręcze tych kwiatów i schować je do tilmy (był to rodzaj indiańskiego płaszcza, opuszczony z przodu jak peleryna, a z tyłu podwiązany na kształt worka). Juan z pośpiechem napełnił swoją tilmę egzotycznymi różami. Maryja sama starannie poukładała zebrane róże i powiedziała: "Widzisz, synku, to jest znak, który wysyłam biskupowi. Powiedz mu, że teraz, kiedy już go otrzymał, powinien wybudować w tym miejscu świątynię, tak jak tego pragnę... Pamiętaj, synku, że jesteś moim zaufanym posłańcem. Tym razem biskup uwierzy we wszystko, co mu powiesz ".
Juan bez wahania, z pośpiechem udał się do biskupa i w jego obecności rozwiązał rogi swojego zgrzebnego płaszcza. Kwiaty wysypały się na podłogę. Wtedy biskup i wszyscy obecni uklękli u stóp Juana Diego w modlitewnym zachwycie, ponieważ zobaczyli na rozwiniętym płaszczu przepiękny wizerunek Maryi. Po jakimś czasie biskup wstał z klęczek. delikatnie rozwiązał węzły płaszcza. aby go z wielką czcią zdjąć z zakłopotanego Indianina i zanieść do swej prywatnej kaplicy. W kilka dni później ten zgrzebny płaszcz, na którym w cudowny sposób został odbity wizerunek Matki Bożej, został wniesiony w uroczystej procesji do katedry. Wszyscy mieszkańcy miasta zebrali się, żeby zobaczyć cudowny obraz i modlić się do Matki Bożej. Od tamtej pory klękają przed nim miliony ludzi w postawie pokornej wiary i miłości. 

Maryja prosiła, aby nazwać Jej wizerunek "Święta Maryja z Guadalupe". W fonetycznym brzmieniu, słowo to w języku Azteków oznaczało "Zdeptany Kamienny Wąż". Indianie zrozumieli, że Matka Boża pokonała straszliwego boga, czczonego przez nich w postaci upierzonego węża, któremu składano w ofierze duże ilości ludzi. Doskonale odczytali wymowę wizerunku Matki Bożej. Pokorna młoda Niewiasta przynosi w swoim łonie Boga, który stał się człowiekiem, Zbawicielem całego świata . Nie trzeba już przelewać krwi dla bogów, składać im ludzi w ofierze. Nie ma zwycięzców ani zwyciężonych. Ona jest Matką dla ludzi wszystkich ras i języków, a my wszyscy jesteśmy jej ukochanymi dziećmi. Gdy rozeszła się wieść wśród Indian o tym objawieniu, o cudownym obrazie i o obietnicy matczynej miłości, współczuciu i pomocy, o tym, że Matka Boża zdeptała głowę węża, Aztekowie masowo zaczęli przyjmować chrześcijaństwo odwracając się dobrowolnie od kultów pogańskich. Dopiero objawienia na wzgórzu Tepeyac dały początek masowym nawróceniom Indian na chrześcijaństwo. Zakonnik Toribio de Benavente pisze, że w ciągu zaledwie pięciu dni, czternaście i pół tysiąca osób przybyło do jego misji i zostało ochrzczonych. W latach od 1532 do 1538, aż osiem milionów Indian przyjęło chrzest. W ciągu zaledwie kilku lat po objawieniach Matki Bożej dokonała się chrystianizacja całego Meksyku. Dało to początek ewangelizacji całej Ameryki Łacińskiej. Jest to zjawisko niezwykłe dlatego, że cały naród nawrócił się w sposób zupełnie spontaniczny, a nie pod groźbą przemocy czy dzięki działalności misjonarzy. Historycy i socjolodzy są zgodni w opiniach, że jest to fakt niewytłumaczalny z socjologicznego punktu widzenia. Miliony Indian spontanicznie i całkowicie dobrowolnie pragnęło przyjąć chrzest, była więc nagląca potrzeba, ażeby misjonarze masowo przyjeżdżali do Meksyku.

Sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe jest największym i najczęściej odwiedzanym miejscem kultu w Ameryce Łacińskiej. Od samego początku jego istnienia dokonują się tu nieustannie cudowne nawrócenia i uzdrowienia. Współczesne badania naukowe potwierdziły powszechne przekonanie wiernych, że Święty Wizerunek Matki Bożej z Guadalupe nie jest dziełem człowieka.

Wielokrotne i szczegółowe naukowe badania obrazu Matki Bożej z Guadalupe wprowadzają w zdumienie świat nauki. Wśród wielu, światowej sławy naukowców obraz ten badał także laureat nagrody Nobla w dziedzinie chemii prof. Richard Kuhn z Heidelbergu.

Najbardziej zdumiewającym wynikiem naukowych badań jest stwierdzenie faktu, że na obrazie postaci Matki Bożej nie ma żadnych śladów znanych barwników syntetycznych, oraz żadnych pigmentów pochodzenia organicznego, mineralnego lub roślinnego. Na płótnie nie ma również żadnych śladów wstępnego malowania oraz innych środków używanych przez malarzy. Naukowcy stwierdzili z całą pewnością, że na płótnie nie ma śladów pędzla. Oczy Matki Bożej posiadają nadzwyczajną głębię. Wyglądają jak oczy żywej osoby. Wielokrotne, specjalistyczne badania, pozwoliły na odkrycie w oczach Matki Bożej tak zwanego zjawiska refleksu, które występuje tylko u żywych ludzi i którego nie można odtworzyć przy pomocy najdoskonalszej nawet techniki malarskiej. Za pomocą techniki digitalowej dokonano powięszeń oczów Matki Bożej aż do 2500 razy (w milimetrze kwadratowym 25 tysięcy punktów świetlnych) i odkryto w nich niezwykle precyzyjne, mikroskopijne odbicie postaci 12 osób, z takimi szczegółami jak łzy wzruszenia na twarzy, kolczyki, sznurowadła sandałów siedzącego na ziemi Indianina, profil starszego, łysego człowieka z białą brodą i dużymi brwiami, profil Indianina z orlim nosem, z brodą i wąsami przylegającymi do policzków itd. Właśnie ta niesamowita precyzja i doskonałość obrazu nawet w mikroskopijnych szczegółach, wykluczają możliwość namalowania go przez człowieka. Wszystkie naukowe badania potwierdzają, że na całym świecie , w żadnej fotografii i w żadnym obrazie nie udało się zaobserwować podobnego zjawiska. Naukowcy twierdzą, że oczach Maryi został utrwalony moment, w którym Indianin Juan Diego pokazuje biskupowi Zumarradze plaszcz z Jej wizerunkiem.

Długoletnie badania wybitnych specjalistów Ernesto Sodi Pallares i Roberto Palacios doprowadzily w 1976 r. do identyfikacji płótna użytego do wykonania płaszcza Indianina Juan Diego, na którym znajduje się obraz Matki Bożej. Płótno to zostało utkane z włókien kaktusa , które są bardzo nietrwałe. Jest to materiał ulegający szybkiemu zniszczeniu. Współcześni naukowcy twierdzą, że tego rodzaju tkanina ulega zniszczeniu po kilkudziesięciu latach. Fakt, że przetrwała przeszło 460 lat jest zadziwiający i niewytłumaczalny z naukowego punktu widzenia . Naukowcy stwierdzili również, że z niewyjaśnionych przyczyn, materiał, na którym widnieje obraz Matki Bożej, nie przyjmuje kurzu i odpycha insekty. Ponadto nie dałoby się namalować żadnego obrazu na tego rodzaju tkaninie, której sploty są tak rzadkie. Sposób i technika powstania obrazu Matki Bożej pozostaje więc dla współczesnej nauki niewyjaśnioną zagadką.

Te tajemnicze fakty, o których mówią nam badania naukowe, są znakiem wzywającym wszystkich ludzi do nawrócenia, do otwarcia się przez wiarę na miłość Zbawiciela i podjęcie trudu życia wiarą na co dzień .

Pielgrzymi współcześni widzą cudowny obraz dokładnie takim samym, jakim po raz pierwszy zobaczyli go biskup Zumarraga i jego domownicy na płaszczu Indianina Juana Diego. Od tamtego czasu przez 467 lat, przed tym obrazem modliło się i doznało różnorakich łask dziesiątki milionów ludzi. Dla wszystkich mieszkańców obu Ameryk obraz Matki Bożej z Guadalupe oznacza, że są dla siebie braćmi i siostrami, bo mają jednego, kochającego Boga. który jest ich Ojcem. Patrząc na cudowny obraz Matki Bożej z Guadalupe widzimy Matkę Zbawiciela całego rodzaju ludzkiego Jezusa Chrystusa, i Matkę wszystkich ludzi, która się troszczy o wieczne zbawienie swoich dzieci. To właśnie Ona prowadzi każdego z nas drogami wiary do źródeł życia i miłości, do swojego Syna Jezusa Chrystusa i dlatego daje nadzwyczajne znaki, abyśmy uwierzyli, że nasze szczęście prawdziwe możemy znaleźć tylko w Bogu.

Stanisława Dąbek

piątek, 5 października 2012

Eucharystia – zwycięstwo ostateczne

W sercu każdego człowieka rozgrywa się dramatyczna walka pomiędzy dobrem i złem, światłem i ciemnością, życiem i śmiercią. Z jednej strony pragniemy wiecznego szczęścia, a z drugiej – ulegamy pokusom, które przedstawiają grzech w sposób tak ponętny, że skłaniamy się do uwierzenia, iż jest on źródłem szczęścia, a nie największą tragedią człowieka. Zło jest bezwzględne w swojej natarczywości i sile, a zarazem podstępne, jawiąc się jako kusząca propozycja wolności i dobra. Zdajemy sobie sprawę, że o własnych siłach nikt z ludzi nie jest w stanie obronić się przed napaścią złych duchów.

 Czasami może się wydawać, że siły zła dominują i są potężniejsze od dobra, że świat jest pod panowaniem Szatana oraz że zło tryumfuje mimo naszej modlitwy. Upadek moralności jeszcze bardziej potęguje moc nienawiści do wszystkiego, co Boże. Nikt z wyznawców Chrystusa nie może uniknąć walki z siłami zła, nie może się przed nimi schować lub uciec z pola walki. W drodze do nieba jesteśmy skazani na nieustanne zmaganie się z Szatanem, który jest geniuszem w kłamstwie i podstępnym zniewalaniu ludzi.

 W Apokalipsie św. Jana znajdujemy bardzo pocieszającą wiadomość: Szatan i jego aniołowie już przegrali decydującą batalię. Diabeł, piekło i śmierć zostały definitywnie i na zawsze pokonane w Męce, Śmierci i Zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. A nasz Zbawiciel zaprasza każdego człowieka do udziału w swoim zwycięstwie. W tym celu Jezus ustanowił Eucharystię. Dzięki Mszy św. mamy stałą możliwość uczestniczenia w największym wydarzeniu w historii ludzkości: Śmierci i Zmartwychwstaniu Chrystusa – czyli w ostatecznym zwycięstwie nad Szatanem, grzechem i śmiercią. Chociaż jesteśmy w nieustannej walce z mocami zła, to jednak dzięki Chrystusowi, który w sakramentach pokuty i Eucharystii uobecnia swoje definitywne zwycięstwo nad Szatanem, możemy w naszej osobistej batalii z siłami zła zwyciężać diabelskie pokusy, powstawać z największych upadków, rozrywać łańcuchy wszelkich zniewoleń i uzdrawiać po ludzku nieuleczalne rany.

 Pytanie o Eucharystię

Słuchacze byli zszokowani, kiedy Jezus mówił im, że tylko ci otrzymają życie wieczne, którzy będą spożywali Jego Ciało i pili Jego Krew (por. J 6, 54). Zgorszeni mówili między sobą: „Jak On może nam dać [swoje] ciało do spożycia?” (J 6, 52). Dla wielu słuchających nauka Jezusa o Eucharystii była niemożliwa do przyjęcia: „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?” (J 6, 60). Dlatego niektórzy uczniowie, zawiedzeni i zgorszeni, przestali wierzyć Jezusowi i odeszli od Niego (por. J 6, 66). Zdrada apostoła Judasza zrodziła się właśnie wtedy, kiedy usłyszał to, co Jezus mówił na temat Eucharystii. Podkreślił to sam Chrystus: „Lecz pośród was są tacy, którzy nie wierzą. Jezus bowiem na początku wiedział, którzy to są, co nie wierzą, i kto miał Go wydać” (J 6, 64). Po wygłoszeniu mowy o Eucharystii Pan Jezus miał świadomość, że uczniowie szemrali przeciwko Niemu, dlatego retorycznie zapytał: „To was gorszy?” (J 6, 61) i wypowiedział słowa, które wyjaśniają całą istotę Eucharystii: „A gdy ujrzycie Syna Człowieczego, jak będzie wstępował tam, gdzie był przedtem? Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem” (J 6, 62-63). W tych słowach Pan Jezus wskazuje na tajemnicę uwielbienia jego człowieczeństwa w Męce, Śmierci i Zmartwychwstaniu. Co się stało z ciałem Jezusa po Śmierci i Zmartwychwstaniu?

 Dramat grzechu i śmierci

Nieuchronna konieczność śmierci oraz cierpienie z nią związane są najcięższym doświadczeniem, które dotyka każdego człowieka. „Straszna jest śmierć” – pisze św. Faustyna (Dz. 321). Groza śmierci pozwala nam doświadczyć, do jak tragicznych konsekwencji doprowadził ludzkość grzech pierworodny oraz każdy nasz osobisty grzech. Uświadamia nam, na co się narażamy, odrzucając Boga i Jego miłosierdzie.

Dramatyczna batalia o wieczne zbawienie ludzi rozpoczęła się już od samego zarania istnienia człowieka. Z opisu grzechu pierworodnego dowiadujemy się, że Szatanowi udało się nakłonić pierwszych ludzi, aby uwierzyli, że szczęście i wolność osiągną tylko wtedy, gdy wypowiedzą posłuszeństwo Bogu i zerwą przymierze z Nim zawarte. Ulegając pokusie Szatana, człowiek oddał się pod panowanie złych mocy, pogrążając się w niewoli grzechu (por. J 8, 34) i śmierci (por. Rz 5, 12). Tak więc „śmierć weszła na świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do niego należą” (Mdr 2, 24). Po grzechu pierworodnym Adam i Ewa, czyli cała ludzkość (stworzona przez Boga jako wspólnota tworząca jeden duchowy organizm), znalazła się pod władzą Szatana. Żaden człowiek o własnych siłach nie był w stanie wyzwolić się z niewoli kłamstwa, grzechu i śmierci, gdyż grzech uniemożliwia ludziom poznanie prawdy o sobie, uznanie swojej grzeszności. To zaś jest koniecznym warunkiem pojednania się z Bogiem, który gładzi wszystkie grzechy i wyzwala z mocy Szatana.

 Dramat zbawienia i Eucharystia

Bóg Stwórca, który jest doskonałą wspólnotą miłości trzech Osób: Ojca, Syna i Ducha Świętego, na bunt i nienawiść ze strony ludzi odpowiada miłością, która posuwa się do nieprawdopodobnych granic. Aby wyrwać ludzi z niewoli grzechu i śmierci, Syn Boży, druga Osoba Trójcy Świętej, staje się prawdziwym, śmiertelnym człowiekiem, z duszą i ciałem, z ludzkim umysłem i wolą, by „przez śmierć pokonać tego, który dzierżył władzę nad śmiercią, to jest diabła” (Hbr 2, 14). Jezus Chrystus w czasie ziemskiego życia stoczył z mocami zła zwycięską walkę, która przyniosła zbawienie całej ludzkości.

W tym dramatycznym boju z Szatanem o zbawienie ludzi Zbawiciel zastosował jedyną broń – a była nią miłość i prawda. Stając się prawdziwym człowiekiem, Chrystus wszedł w rzeczywistość grzechu i śmierci, w której pogrążona jest cała ludzkość. Na obojętność, pogardę i nienawiść ze strony Szatana oraz grzeszników Jezus odpowiada miłością i miłosierdziem posuniętym do ostatecznych granic. Bóg-Człowiek bierze na siebie „winy nas wszystkich, dźwiga nasze boleści, obarcza się naszym cierpieniem, zostaje przebity za nasze winy” (por. Iz 53, 4-6). Nazarejczyk dlatego może wziąć na siebie grzechy wszystkich ludzi, którzy istnieli od stworzenia świata lub będą istnieć aż do dnia paruzji, że jest Bogiem-Synem współistotnym Ojcu. Jezus jako człowiek, który jest Boską Osobą Słowa, dociera swoim cierpieniem i miłością wszędzie tam, gdzie działała niszcząca moc zła. Jednoczy się z każdym cierpiącym, aby uczynić cierpienie drogą dojrzewania do miłości.

 Męka Chrystusa i agresja sił zła osiągają swoje apogeum w agonii i śmierci krzyżowej. Jezus umiera w straszliwych cierpieniach, które wyraża w wołaniu: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Mt 27, 43). Chociaż sam jest bez grzechu, to jednak sercem Boga-Człowieka poznaje, jak strasznym cierpieniem jest grzech, którego owocem jest piekło samotności, doświadczenie braku obecności Boga i groza śmierci. 

Ogrom cierpienia i wyniszczenia Jezusa w śmierci krzyżowej jest objawieniem prawdy o grzechu: „On to dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą” (2 Kor 5, 21). Chrystus demaskuje kłamstwo, które Szatan wyraził w rajskiej pokusie, że grzech przynosi szczęście i wolność: „otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło” (Rdz 3, 5). Doświadczając w chwili śmierci, czym w swej istocie jest grzech, Jezus umiera za każdego człowieka. Całkowicie niewinny, bezgrzeszny Jezus „staje się grzechem”, bierze na siebie winy nas wszystkich, aby zbawić wszystkich ludzi. W ten sposób dramat cierpienia, grzechu i śmierci zostaje wprowadzony w rzeczywistość Trójcy Świętej.

W doświadczeniu największego cierpienia i grzechu Jezus kocha Ojca tak, jak to czynił od wieczności. To, co ulega zmianie, to nie Bóg, lecz człowieczeństwo. Jezus oddaje siebie Ojcu, cierpiąc i umierając za wszystkich grzeszników: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23, 46). To całkowite oddanie Syna Ojcu zostaje odwzajemnione ojcowskim oddaniem i miłością. Mocą wzajemnej miłości Ojca i Syna, a więc mocą Ducha Świętego, uśmiercone i zmaltretowane człowieczeństwo Jezusa, które „stało się grzechem”, gdyż w nim skupiły się grzechy wszystkich ludzi, otrzymuje dar zmartwychwstałego życia. Jezus zmartwychwstaje w uwielbionym, przebóstwionym ciele, które już nie podlega śmierci. Mocą miłości Ojca i Syna, czyli mocą Ducha Świętego, zostaje zwyciężone wszelkie zło, zostają przebaczone wszystkie grzechy. Szatan ze swoim piekielnym królestwem zostaje ostatecznie pokonany. W Śmierci i Zmartwychwstaniu Chrystusa zostaje objawione nieskończone Boże miłosierdzie. „Miłosierdzie Moje jest tak wielkie, że przez całą wieczność nie zgłębi go żaden umysł, ani ludzki, ani anielski” – powiedział Jezus św. Faustynie (Dz. 699). Biorąc na siebie grzechy wszystkich ludzi, doświadczając cierpienia i śmierci, Bóg w swoim nieskończonym miłosierdziu pochyla się nad losem każdego człowieka, aby swoją miłosierną miłością uzdrawiać najboleśniejsze rany, przezwyciężać najgłębsze źródła zła, przebaczać wszystkie grzechy. „Córko moja – mówił Jezus św. Faustynie – napisz, że im większa nędza, tym większe ma prawo do miłosierdzia mojego, a namawiaj wszystkie dusze do ufności w niepojętą przepaść miłosierdzia mojego, bo pragnę je wszystkie zbawić. Zdrój miłosierdzia mojego został otwarty na oścież włócznią na krzyżu dla wszystkich dusz – nikogo nie wyłączyłem” (Dz. 1190).

Ustanawiając Eucharystię, Pan Jezus umożliwił wszystkim ludziom udział w całym dramacie zbawienia, a więc w swojej Męce, Śmierci i Zmartwychwstaniu. Te wydarzenia paschalne zostają sakramentalnie uobecnione w czasie każdej Mszy św., abyśmy mogli uczestniczyć w ostatecznym zwycięstwie Chrystusa nad Szatanem, grzechem i śmiercią.

Ojciec Święty Jan Paweł II tak pisze w encyklice o Eucharystii: „Gdy Kościół sprawuje Eucharystię, pamiątkę śmierci i zmartwychwstania swojego Pana, to centralne wydarzenie zbawienia staje się rzeczywiście obecne i »dokonuje się dzieło naszego Odkupienia«. Ofiara ta ma do tego stopnia decydujące znaczenie dla zbawienia rodzaju ludzkiego, że Jezus złożył ją i wrócił do Ojca dopiero wtedy, gdy zostawił nam środek umożliwiający uczestnictwo w niej, tak jakbyśmy byli w niej obecni. W ten sposób każdy wierny może w niej uczestniczyć i korzystać z jej niewyczerpanych owoców” (EE 11).

Kiedy w Komunii św. przyjmujemy Ciało i Krew Chrystusa, otrzymujemy życie wieczne i miłość samego Boga oraz wchodzimy w życie Trójcy Świętej.

Jan Paweł II podkreśla, że zbawcza skuteczność naszego uczestniczenia w ofierze Mszy św. „urzeczywistnia się w pełni, kiedy w Komunii przyjmujemy Ciało i Krew Pana. Ofiara eucharystyczna sama z siebie jest skierowana ku wewnętrznemu zjednoczeniu nas, wierzących, z Chrystusem przez Komunię: otrzymujemy Tego, który ofiarował się za nas, otrzymujemy Jego Ciało, które złożył za nas na Krzyżu, oraz Jego Krew, którą przelał «za wielu (...) na odpuszczenie grzechów»” (Mt 26, 28; EE 16)

Eucharystia to sam zmartwychwstały Jezus w swoim uwielbionym, niewidzialnym człowieczeństwie. O tej właśnie rzeczywistości mówił Jezus, kiedy wyjaśniał uczniom istotę sakramentu (J 6, 62-63). W śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa Jego człowieczeństwo otrzymuje nowy rodzaj egzystencji, zostaje przebóstwione: „W nim bowiem mieszka cała pełnia: Bóstwo na sposób ciała” (Kol 2, 9). Zmartwychwstały Jezus, w swoim uwielbionym ciele, staje się wszechobecny i daje nam w darze Eucharystii siebie samego, dzieląc się swoim zmartwychwstałym życiem i miłością, abyśmy już tu na ziemi doświadczali rzeczywistości nieba.

„O Jezu, utajony w Najświętszym Sakramencie Ołtarza, miłości i miłosierdzie jedyne moje, polecam Ci wszystkie potrzeby duszy i ciała mojego. Ty możesz mnie wspomóc, bo jesteś miłosierdziem samym, w Tobie cała moja nadzieja” (św. Faustyna, Dz 1651).

ks. Mieczysław Piotrowski TChr

MARIA TERESA CARLONI CZ. III


"Dla Boga nie ma nic niemożliwego" (cz. 3) 


Misją Marii Teresy Carloni, włoskiej mistyczki-stygmatyczki, był o niesienie pomocy Kościołowi prześladowanemu na Wschodzie. Oto trzecia odsłona historii Bożego działania przez nią w życiu Kościoła .

 W Polsce Maria Teresa była w Polsce dwa razy: w 1963 i 1965 r. Prymas Wyszyński zadbał o to, aby program tych wizyt dał jej obraz Polski, jej życia duchowego w warunkach tworzonych przez reżym komunistyczny. Maria Teresa zwiedziła poza Warszawą Laski , Częstochowę , Kraków, Gniezno i szlak piastowski. Swoje refleksje spisała po powrocie: "Naród polski doznał ogromnych krzywd, był poniżany i gnębiony (...). Aby dobrze poznać Polaków, nie można zatrzymywać się na chwili obecnej, lecz trzeba obiektywnie przyjrzeć się kalwarii, jaką przeszli... Naród polski wyrósł i został ukształtowany poprzez swe doświadczenia, ale jego siła tkwi także w tym, co stanowi jego cechę charakterystyczną, co odróżnia go od innych narodów, co go uformowało i co nim kieruje. Jest to jego dobroć i wiara (...). Taki jest Polak : mając świadomość ,że jest katolikiem, nie zapomina, że jest jednocześnie obywatelem i osobą zasługującą na wolność i szacunek".

Częstochowa zrobiła na Marii Teresie szczególne wrażenie: "Obserwując ludzi wpatrzonych w oblicze Czarnej Madonny, naprawdę zrozumiałam, że na tej ziemi trzeba więcej heroizmu, żeby żyć, niż żeby umrzeć ! Kto nie był w Polsce, nie może tego zrozumieć ... Będąc w Częstochowie w okresie największego napływu pielgrzymów albo w święta maryjne, doznaje się czegoś nadzwyczajnego. Doświadcza się, co to znaczy » żyć« W pełnym tego słowa znaczeniu; można by rzec: po prostu się »żyje« .

Był też czas na długie rozmowy z prymasem, na poznanie nowych biskupów dla Wschodu, chwilowo przygotowujących się konspiracyjnie jako zwykli księża do tej misji pod okiem prymasa Wyszyńskiego. Na życzenie biskupa Slipyja zbierała informacje o sytuacji i warunkach egzystencji wiernych i kapłanów obrządku greckokatolickiego.

Współpraca z Pawłem VI 

Współpraca z papieżem Pawłem VI układała się nieco inaczej niż z dwoma jego poprzednikami. Sam Ojciec Święty w pełni popierał działalność Marii Teresy. Gdy ją po znał , powiedział: "Wyrażam zg o d ę , błogosławię , zachęcam i błagam o kontynuację dzieła".

Utrudnienia przyszły ze strony urzędników watykańskich . Gdy Maria Teresa prosił a o audiencję u papieża, żądali składania prośby na piśmie z określeniem , kto ją składa , w jakiej sprawie i po co. A przecież wszystko musiało przebiegać i pozostawać w głębokiej tajemnicy, bo tego wymagali ci, w imieniu których mistyczka miała rozmawiać - i tylko papieżowi osobiście mogła wręczać powierzone sobie materiały.

Paweł VI miał też inną koncepcję działania na rzecz Kościoła Milczenia. Chciał mianowicie uzyskać dla niego jakiś , choćby niewielki na początek, wycinek tolerancji, a drogą do tego miałoby być nawiązanie oficjalnych kontaktów z władzami państwowymi . Ojciec Święty nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że w systemie komunistycznym wszystko się obiecuje, ale niczego się nie dotrzymuje. Maria Teresa już znała na tyle warunki życia religijnego w tym systemie, że nie miała złudzeń , natomiast palącą dla niej sprawą była potrzeba niesienia pomocy doraźnej , natychmiastowej zagrożonym i prześladowanym.

Po ostatniej sesji II soboru watykańskiego, w grudniu 1965 r., mistyczka odwiedziła przez bilokację [bilokacja mistyczna to równoczesna dostrzegalność .,w cielesnej postaci" tej samej (żyjącej) osoby w 2 różnych miejscach - przyp. red.] Kościoły tych państw i krain, które nie były reprezentowane na soborze: Indochiny, Koreę , Syberię, Chiny, Ukrainę , NRD oraz kraje bałtyckie: Litwę , Łotwę i Esto n i ę . Wszędzie działały małe grupki wiernych, gromadzące się na modlitwie i - jeśli znalazł s i ę kapłan - na Eucharystii, a także pomagające sobie nawzajem w chwilach d oświadczenia .

Interwencje 

Tymczasem misja Marii Teresy wzbogacała się o nowe formy realizacji: przez kontakt mistyczny docierały do niej wezwania o pomoc, na które odpowiadała w zależności od zgłoszonej potrzeby.

 Czasem można było wysłać paczki żywnościowe do tych łagrów (zwłaszcza na Dalekiej Północy) , gdzie przymierano już głodem . Ale w innych przypadkach przesyłka już nie wystarczała i Maria Teresa musiała się tam udać osobiście za pośrednictwem daru bilokacji.

2 lutego 1976 r. wieczorem Maria Teresa zadzwoniła do swego ojca duchownego, ks. Campany, z informacją: "Jestem natarczywie wzywana do Rosji! Idę tam !".

W kopalni znajdującej się na pograniczu Litwy i Białorusi zawaliła się ściana , odcinając od wyjścia zatrudnionych w niej 27 więźniów pobliskiego łagru . Byli to Litwini i Rosjanie, katolicy i prawosławni, między innymi dwaj litewscy księża , jeden kapłan prawosławny i jeden subdiakon . Nic nie robiono, aby ich ratować , bo jako "religioznyje" i tak byli skazani na  śmierć w tej kopalni , zawał też został wywołany w tym celu. Strażnicy, oddzieleni od skazańców zawaloną ścianą, ujrzeli nagle nieznaną kobietę zbliżającą się do nich. Czując coś niezwykłego , rzucili w nią ciężkimi nożyc ami do cięcia metalu. Gdy ona pochwyciła narzędzie , uciekli w popłochu, pewni, że mają do czynienia z "siłą nieczystą". Maria Teresa, wiedziona nadprzyrodzoną mocą, uczyniła nożycami wyłom, przez który więźniowie uciekli z kopalni , a potem z terenu obozu, gdyż ich wyzwolicielka, posługując się zdobycznym narzędziem, poprzecinała w umówionych miejscach druty kolczaste okalające obóz, po czym "wróciła" do siebie, ale z o stała wewnętrznie znów przynaglona do powrotu w stan i miejsce bilokacji, bo uciekinierom trzeba było pomóc trafić w bezpieczne miejsce.

Władze obozu koncentracyjnego nie wszczęły pościgu za zbiegami, gdyż strażnicy z kopalni, chcąc ukryć fakt swojej ucieczki przed "nieczystą siłą" , zameldowali swoim przełożonym, że wszyscy więźniowie zginęli w zawale. Dostrzeżone później przejście wycięte w zasiekach okalających obóz i leżące obok nożyce utrzymali w tajemnicy, po cichu naprawili szkodę i wszystko wróciło do "normy".

Tymczasem Maria Teresa musiała zadbać o to, by uciekinierzy znaleźli schronienie u przyjaznych ludzi w okolicy. Litwini postanowili nocą zdążać ku litewskiej granicy, bo na terenie swego kraju mogli liczyć na bezpieczne ukrycie, pozostałych miejscowi ludzie przeprowadzali pieszo lub przewozili w furmankach w miejsca, gdzie mogliby się ukryć na czas dłuższy. Na posterunku granicznym z Litwą Maria Teresa odnalazła wojskowego, który był po kryjomu księdzem katolickim, i uzgodniła z nim, że w nocy uśpi swoich kolegów ze strażnicy i przepuści przez szlaban 16 zbiegów. Tylko ten kapłan w mundurze wiedział , że Maria Teresa jest tam na mocy daru bilokacji , pozostali brali ją za jakąś heroiczną Rosjankę ratującą uciekinierów. W ciągu kilku najbliższych dni wszyscy znaleźli się w rodzinach albo innych bezpiecznych miejscach. O szczęśliwym dotarciu tam wszystkich Maria Teresa została powiadomiona przez głosy wewnętrzne już w Urbanii.

 Krótko potem Maria Teresa i jej kierownik duchowy otrzymali audiencję u papieża Pawła VI. Wręczyli mu płótno haftowane przez Litwinów na Syberii, którzy w ten sposób chcieli podziękować za pomoc Kościoła . Wzruszony papież przyjął dar, który jego zdaniem miał wartość relikwii.

Wlistopadzie 1976 r. głos wewnętrzny powiadomił mistyczkę o rozruchach na pograniczu Litwy i Łotwy, skutkom których musi zaradzić. Spowiednik tak opisał tę interwencję : "Aby uderzyć w rodziny katolickie, które nie chciały wyrzec się wiary, zabrano z domów jedenaścioro dzieci w wieku od 7 do 12 lat, załadowano je na ciężarówkę , a drzwi . zaplombowano. Kierowca, któremu kazano wywieźć dzieci, miał w pewnym momencie wyskoczyć z pędzącego samochodu, tak by ten stoczył się w przepaść razem z dziećmi . Oznaczało to dla nich pewną śmierć . Wezwana przez ukrywającego się litewskiego kapłana , Maria Teresa znalazła się za kierownicą pojazdu w tym samym momencie, gdy kierowca wyskoczył z ciężarówki. Jadąc z wielką prędkością, przekroczyła granicę Łotwy i znalazła się na terytorium Litwy. Strażnicy nie zdążyli opuścić szlabanu ani przyjrzeć się kierowcy. Ledwie zdążyli odskoczyć, żeby nie zginąć pod kołami ciężarówki. Łotewskie dzieci zostały umieszczone w bezpiecznym miejscu u wspaniałych litewskich katolików.

Ta bilokacja była dla Marii Teresy wyjątkowo wyczerpująca. Mimo że chodziło o zjawisko nadzwyczajne i cudowne, to i tak mistyczka musiała wł ożyć w nie potężny wysiłek, a to odbijało si ę na jej zdrowiu. Każda misja dojrzewał a w czasie".

W bezmiarze prześladowań na Wschodzie interwencje Marii Teresy zdają się kroplą w morzu. Gdy mistyczka rozmawiała z Panem Jezusem o niemożności zaradzenia wszystkim potrzebom, Chrystus wyjaśnił jej, że cudowne działania Boże następują wtedy, gdy człowiek sam, swymi siłami i możliwościami już nie może dać rady. Ale najpierw muszą być wykorzystane przyrodzone środki .

18 września 1977 r. wieczorem Maria Teresa zakomunikowała ks. Campanie: "Za kilka godzin idę na Litwę . Sześciu Litwinów uciekło z obozu w Rosji. Nie mogą przedostać się do kraju" . Byli to młodzi chłopcy, najstarszy miał 17 lat. Nie mogli przejść przez granicę zabezpieczoną grubymi zwojami drutu kolczastego. O ratunek dla nich prosił kapłan , który pozostał w obozie i drogą wewnętrzną wzywał pomocy mistyczki, zdając sobie sprawę , że strażnicy ich zabiją przy próbie nawet zbliżenia się do zasieków. Maria Teresa znalazła się w miejscu, gdzie ukryli się uciekinierzy, widoczna dla nich, a niewidoczna dla strażników; tym ostatnim ukryła karabiny i gdy ich szukali, uniosła zwoje drutu kolczastego tak, że chłop cy prześlizgnęli się pod nimi i rozbiegli po drugiej stronie.

Pan Jezus wiedział , że Maria Teresa jest u kresu sił i zdrowia, że gdyby nie Jego łaski - dawno powinna już nie żyć. Zaczął ograniczać jej zaangażowania, w tym też interwencje. Misja się kończyła : drogi kontaktu z Kościołem Milczenia, wydeptane przez mistyczkę , już były utrwalone, nominacje biskupów w miejsce męczenników dokonane, przez kraje bloku komunistycznego szedł już ferment, zapoczątkowany najpierw wyborem papieża z kraju "demokracji ludowej" - Jana Pawła II, a potem strajkami i powstaniem w Polsce Solidarności.

Ustawały przeżycia i znaki mistyczne Marii Teresy, nasilały się natomiast jej choroby. Pomimo cierpień promieniała głębokim pokojem wewnętrznym . Starała się nadal pomagać Kościołowi na Wschodzie, posyłając paczki, książki, informując o jego potrzebach . Jej przykład pociągał innych.

Przeżyła bardzo silnie śmierć dwóch kolejnych papieży : Pawła VI i Jana Pawła I - drogą mistyczną otrzymała upewnienie, że są w niebie.

Wybór Jana Pawła II na stolicę Piotrową przyjęła z wielką radością. Kardynała Wojtyłę znała ze swoich wizyt w Polsce. Po zamachu na jego życie otrzymała znów dar bilokacji i mogła spędzić kilka godzin w klinice Gemelli przy łóżku papieża.

Potem przyszła wieść o śmierci "Brata Stefana", umiłowanego przez Marię Teresę prymasa Wyszyńskiego . Mistyczka czuła, że i jej godzina się zbliża.

17 stycznia 1983 r. zmarła niestrudzona orędowniczka i wspomożycielka Kościoła Milczenia, wielka córka Kościoła powszechnego. Na jej pogrzebie biskup Jaroslav Skardvada z Pragi tak zwrócił s ię do zmarłej : " Dziękuję Ci, Mario Tereso, za wszystko, co zrobiłaś dla mnie, dla nas wszystkich, dla naszych braci. Twoja ofiara i twoje cierpienia stały się ziarnem wydającym owoc wszędzie, gdzie kwitnie wiara, a jej wzrostu nikt nie powstrzyma".

Teresa Tyszkiewicz

Źródło : Alberto Di Chio, Luciana Mirri: Maria Teresa Carloni - apostołka prześladowanego Kościoła, Warszawa 2009 Wyd. Sióstr Loretanek

wtorek, 31 lipca 2012

MARIA TERESA CARLONI CZ. II

„Dla Boga nie ma nic niemożliwego” 



 Maria Teresa Carloni, włoska mistyczka-stygmatyczka, została wybrana przez Boga, aby nieść pomoc Kościołowi prześladowanemu na Wschodzie. Jej misja jest dowodem na to, że modlitwa i ofiara człowieka w zjednoczeniu z męką Jezusa Chrystusa może uruchomić wydarzenia cudowne.


Kościół Milczenia

W systemie totalitarnym stworzonym przez Stalina poczesne miejsce zajmowała bezwzględna walka z religią, nazywaną „opium dla mas”. Żeby odciągnąć ludzi od Boga i praktyk religijnych, trzeba było najpierw zohydzić w ich oczach duchowieństwo, przedstawić duchownych jako wyzyskiwaczy, którzy sprawują magiczne obrzędy za odpowiednią zapłatą, oszukując prosty lud, naiwnie wierzący w takie zabobony. Duchowieństwo katolickie znów – to szpiedzy Watykanu, wrogowie ustroju, ludzie na usługach imperializmu. Wobec wiernych i duchownych obrządków unickich (których było wiele nie tylko na Ukrainie, ale też na Bałkanach) zastosowano osobną taktykę: uznając ich za odszczepieńców od prawosławia, urządzono pokazowe zjazdy „powrotu do jedności”, wcielając ich siłą do Kościoła prawosławnego i uniemożliwiając im wszelkie kontakty z Kościołem katolickim, a przede wszystkim ze Stolicą Apostolską. Kościół prawosławny natomiast podporządkowano władzy państwowej i starano się podobne enklawy tworzyć w Kościele katolickim, obiecując różne przywileje pod warunkiem lojalności wobec dyrektyw rządowych, a wyrzeczenia się posłuszeństwa Rzymowi. Udało się to przede wszystkim w Chinach; w Polsce taką próbą było stworzenie ruchu „księży patriotów”, która się nie udała.

Komunizmowi nie wystarczyło uderzyć w duchowieństwo – chciał uderzyć w samą religię, w Boga, odzwyczaić ludzi od pacierza, cerkwi i nabożeństwa, aby uczynić obcymi same pojęcia: Bóg, wiara, życie wieczne.

Walka z Bogiem zaczęła się w Związku Radzieckim razem z rewolucją październikową w 1917 r.; później przeniosła się ona wraz z ustrojem komunistycznym do krajów całego bloku, a więc do krajów demokracji ludowej oraz do Chin. W praktyce prześladowania religijne rozciągnęły się od wschodniej Europy do Oceanu Spokojnego. W Chinach trwają do dziś.

Na tym polu śmierć Stalina w 1953 r. nie przyniosła zmian. Kościoły unickie były zdelegalizowane, wierni obrządków unickich ścigani za jakikolwiek przejaw życia religijnego lub próby szukania pomocy duchowej u księży katolickich. Kościół katolicki bardzo ograniczony na polu duszpasterskim, biskupi wygnani ze swoich diecezji, więzieni lub internowani; w ZSRR organizacja kościelna nie istnieje, księża w większości zesłani do łagrów, kościoły zamknięte… Wszystko działo się za „żelazną kurtyną” oddzielającą Związek Radziecki od krajów Zachodu; chodziło o to, aby zamknąć wszelkie kanały informacyjne mogące mówić wolnemu światu o tym, co się działo i co się dzieje tam, gdzie panuje ustrój komunistyczny. A wewnątrz „bloku” panował strach zamykający ludziom usta. W ZSRR nawet rodziny nie śmiały się dowiadywać o los swych aresztowanych członków. Prześladowany Kościół nie miał jak mówić o sobie; właśnie o to władzy chodziło, aby na temat Boga, wiary, skazanych czy zabitych kapłanów panowało milczenie. Taktykę milczenia stosowano częściej – znamy jej mechanizm użyty wobec zbrodni katyńskiej.

Maria Teresa poznaje swoją misję

W Jugosławii panował reżym komunistyczny oraz dyktatorskie rządy generała Broz-Tita. Arcybiskup Zagrzebia i prymas Chorwacji Alojzy Stepinac (dziś już błogosławiony) w pokazowym procesie został najpierw skazany na kilkanaście lat ciężkich robót, a w 1951 r. zmieniono mu tę karę na areszt domowy w Krasiciu, gdzie przebywał pod ścisłym nadzorem policyjnym. W całym kraju panowało prześladowanie religii, niemniej jednak do arcybiskupa dotarła wiadomość, że kilku księży z jego diecezji prowadzi konspiracyjną pracę duszpasterską, spotykając się małymi grupami wiernych. Biskup Stepinac bardzo zapragnął choć raz uczestniczyć w takim spotkaniu ze swymi owieczkami. Trudność stwarzała obstawa policyjna, ale także ciężka choroba nóg hierarchy, wyniesiona przezeń z obozu. Tym samym dotarcie piechotą do miejsca spotkania wymagałoby przezwyciężenia przez arcybiskupa nieopisanego bólu...

I tu zaczęła się misja Marii Teresy. O pragnieniu arcybiskupa Stepinaca powiedział jej „głos” wewnętrzny, pytając, czyby nie przejęła bólu hierarchy na siebie, aby mógł on dotrzeć do swoich wiernych. Maria Teresa się na to zgodziła; przez kilka godzin cierpiała bardzo, ale arcybiskup dotarł na spotkanie i wrócił szczęśliwie, niezauważony przez strażników.

Od tej pory, czyli od 1954 r., Maria Teresa na pytania „głosu” o zgodę odpowiadała, przyjmując cierpienia różnych męczenników Kościoła Milczenia. 6 grudnia 1954 r. otrzymała nowy dar wspomagania prześladowanego Kościoła.

Dzięki bilokacji mogła znaleźć się w różnych miejscach odosobnienia, gdzie więziono księży, biskupów oraz wiernych, którzy w danym momencie potrzebowali duchowego wsparcia po doznanych udrękach albo mieli ważne informacje do przekazania. Maria Teresa, wezwana „głosem”, nigdy nie odmówiła swego udziału, a zjawisko bilokacji zaczęło być u niej coraz częstsze. Polegało ono na tym, że Maria Teresa, pozostająca fizycznie w swoim mieszkaniu w Urbanii, była dostrzegana w swej cielesnej postaci gdzie indziej (nieraz w miejscu odległym o tysiące kilometrów). Tam rozmawiała, czyniła różne rzeczy ponadnaturalne, na przykład przechodziła przez zamknięte bramy i zasieki z drutu kolczastego. Była widoczna tylko dla tych osób, do których została posłana. Każdy przypadek bilokacji był wynikiem wyraźnej interwencji nadprzyrodzonej.

Drugim zjawiskiem cudownym, w którym uczestniczyła Maria Teresa, były słowne przekazy. Obok „głosu” mówiącego wewnętrznie zaczęły się do niej odzywać głosy różnych osób, głównie duchownych zza żelaznej kurtyny, proszących ją o taką czy inną formę pomocy. Maria Teresa przekazywała je swemu kierownikowi duchowemu, ks. Cristoforowi Campanie, który od początku jej przeżyć mistycznych czuwał nad nią, nad zgodnością przekazów z prawdami wiary i dobrem Kościoła. On tak tłumaczył zjawisko „przekazów nadprzyrodzonych”: „Osoba prowadząca rozmowę za pośrednictwem Marii Teresy czuła w swym umyśle przemożną siłę i doskonale rozumiała, że jest to potężne wezwanie Boga, który przez pośrednictwo Marii Teresy pozwala przekazywać informacje wyłącznie w tym jednym celu, jakim jest pomoc Kościołowi”. Większość przekazów była przeznaczona dla ks. Campany, aby je podał dalej, do Ojca Świętego włącznie. Wszystko musiało się odbywać w absolutnej dyskrecji, dla bezpieczeństwa osób korzystających z tego „mistycznego telefonu zaufania” i dla dobra całej sprawy. O problemach Kościoła Milczenia Ojciec Święty, a był nim wtedy Pius XII, dowiedział się dzięki Marii Teresie i jej spowiednikowi, więc to źródło informacji uznał za bezcenne.

W służbie Kościoła Milczenia

Misja Marii Teresy uzyskiwała coraz szersze wymiary. Spełniana dzięki darom mistycznym przybierała jednakże całkiem realną, konkretną, fizyczną postać. Tak doszły do skutku trzy podróże poświęcone pomocy dla Kościoła prześladowanego, w których Maria Teresa wzięła udział: do Innsbrucku od 5 do 7 czerwca 1955 r., Aten i Grecji od 28 lipca do 4 sierpnia tegoż roku oraz do Norymbergi od 27 maja do 16 czerwca 1956 r. W ich trakcie nastąpiły spotkania, narady oraz otworzyły się możliwości kontaktów i pomocy dla Kościoła w państwach bloku komunistycznego: ZSRR, Czechosłowacji, Węgier, Bułgarii, Jugosławii, Polski, Istrii, a nawet Chin i Indochin. Oczywiście bez darów mistycznych Marii Teresy to wszystko byłoby niemożliwe.

Wielką rolę odegrali też kardynał Joseph Wendel, arcybiskup Monachium, gorliwy wspomożyciel Kościoła na Wschodzie, oraz przedziwna postać młodego działacza komunistycznego, wysoko cenionego przez reżymowe władze węgierskie, znanego tylko pod pseudonimem Filip Trotzki, którym był de facto młody ksiądz, a potem biskup; wykorzystywał on swoje wysokie stanowisko, ażeby pomagać uwięzionym hierarchom, pośredniczyć między nimi a wolnym światem, wyrabiać przepustki i paszporty. Maria Teresa poznała go podczas swoich podróży. Ten niezmordowany, bezgranicznie poświęcony konspiracyjny kapłan kilka lat po święceniach prezbiteratu, na polecenie Piusa XII wyświęcony na biskupa przez kardynała Mindszentyego, krótko po spotkaniu w Norymberdze zmarł z wycieńczenia na galopujące suchoty.

Cokolwiek się działo na płaszczyźnie kontaktów z Kościołem Milczenia, było drobiazgowo przekazywane Ojcu Świętemu. Wiele spraw wymagało decyzji samego papieża, na przykład dyspensa od pewnych rygorów liturgicznych w potajemnym sprawowaniu sakramentów w obozach koncentracyjnych. A wszystko musiało być obwarowane ścisłą tajemnicą, tak aby przypadkiem, przez czyjąś nieostrożność, nie uległo dekonspiracji. Pośrednikiem między papieżem a Marią Teresą był jej kierownik duchowy ks. Campana.

Cud eucharystyczny

W pewnym momencie Pius XII zapragnął jednak osobistego poznania mistyczki. Audiencje, których w sumie było czternaście, zaczęły się w 1955 r., a skończyły w roku 1958, krótko przed śmiercią papieża. Termin poszczególnych audiencji był ustalany drogą duchową; trwały one nieraz wiele godzin, gdyż Ojciec Święty chciał być dokładnie poinformowany o wszystkim, co tylko Maria Teresa wiedziała o kimkolwiek z duchownych i Kościołów za żelazną kurtyną. Słysząc o formach więzienia i dręczenia, a także o heroizmie prześladowanych, papież nieraz płakał rzewnymi łzami.

Ojciec Święty interesował się także życiem duchowym mistyczki. Jednego dnia, dowiedziawszy się, jak głęboko Maria Teresa przeżywa Eucharystię, postanowił się przekonać o tym osobiście. Kiedy spacerowali we dwoje w ogrodach watykańskich, papież wyjął cyborium z czterema komunikantami, prosząc Marię Teresę o to, aby wskazała, które z nich są konsekrowane, a które nie. Ona bez namysłu dwa usunęła, a o pozostałych powiedziała: „Te są konsekrowane”. Papież odparł: „Poprośmy Boga, aby dał nam znak tego, że te dwie hostie są rzeczywiście konsekrowane”. Wtedy na komunikantach wystąpiły plamy krwi, które stopniowo zabarwiły je całe. Ojciec Święty upadł na kolana, widząc ten dowód rzeczywistości eucharystycznej.

Papież nakazywał ks. Campanie szczególną troskę o zdrowie i siły Marii Teresy, bo było widoczne, że szatan chciał utrudniać jej wizyty w Rzymie, gdyż podważały one imperium nienawiści i kłamstwa, które zbudował na Wschodzie. Z drugiej strony trwały jej doświadczenia mistyczne: stygmaty, godziny agonii, ekstazy – a wszystko to naznaczone wielkim cierpieniem. Każdą swoją bilokację opłacała Maria Teresa ogromnym wyczerpaniem fizycznym. Nachodziły ją także różne choroby i dolegliwości.

Pomimo wszystko Maria Teresa nie folgowała sobie. Złożyła ślub ubóstwa i realizowała go w ten sposób, że cały przypadający na nią majątek rodzinny przekazała swojemu bratu, sama zostając bez żadnych dochodów. Pracować zawodowo nie miała możliwości. Żyła w skromnym mieszkaniu, w którym była zorganizowana mała kapliczka z Najświętszym Sakramentem, a także znajdował się pokój gościnny dla przyjezdnych. Żywiła się tym, co przynieśli jej odwiedzający: raz było tego dużo, raz nie było nic... Wszystko, co dostawała w prezencie, było przeznaczane na pomoc dla Kościoła za żelazną kurtyną; organizowała grupy osób zaangażowanych w tę misję, zbierających pieniądze i dary (żywność, pomoce religijne, książki), wysyłane potem przez okazje na Wschód. Gdy dziwiono się, że tak licho się odżywia, Maria Teresa odpowiadała, że ludzie na Wschodzie żywią się o wiele gorzej niż ona.

Nikt się nie domyślał, że ta skromna, cicha, samotnie mieszkająca w Urbanii kobieta dźwiga na swych barkach tak ogromną i odpowiedzialną misję dla Kościoła.

Ślub czystości Maria Teresa złożyła już wiele wcześniej, wtedy, gdy postanowiła swoje życie oddać całkowicie Bogu. Radę ewangeliczną posłuszeństwa rozumiała jako bezwzględne podporządkowanie się Ojcu Świętemu i spowiednikowi; z tym ostatnim uzgadniała odpowiedź na każde wezwanie otrzymywane drogą mistyczną.

Misja w pełni

Właśnie tą drogą przyszło w 1958 r. polecenie, aby Maria Teresa udała się do Związku Radzieckiego, ale normalnie, jako turystka. Jechała bardzo niechętnie, bała się różnych przeciwności, przewidywanych na terenie tego kraju ponurej legendy, która nie była – niestety – legendą. O jej wycieczce zostało powiadomionych przekazem duchowym wielu kapłanów i wiele grup religijnych w ZSRR.

Wbrew początkowym obawom podróż przebiegła bardzo pomyślnie i przyniosła dobre owoce. Maria Teresa za dnia uczestniczyła w oficjalnym programie wycieczki (zwiedziła także mauzoleum Lenina), a wieczorem pracownicy hotelu z nocnej zmiany, wtajemniczeni katolicy, wyprowadzali ją na spotkania z biskupami, kapłanami i grupami świeckich katolików, działających w katakumbach XX wieku. Poznała wielu heroicznie poświęconych sprawom Bożym ludzi, zebrała bezcenne dla papieża informacje, zrobiła wiele zdjęć. Zdumiewała ją podziemna organizacja pracy duszpasterskiej na tak trudnym terenie, jakim był Związek Radziecki. Wszystkie uzyskane wieści, zgłaszane problemy, jak też własne obserwacje i doświadczenia musiała zanotować tylko w pamięci, bo jakiekolwiek zapiski mogły zostać przechwycone na granicy.

Ta trwająca 11 dni podróż zapoczątkowała całą serię wojaży Marii Teresy po krajach bloku komunistycznego. Gdzie mogła się udać, jechała jako turystka, gdzie nie mogła, Bóg jej udzielał daru bilokacji. Musiała znaleźć się wszędzie tam, gdzie Opatrzność widziała potrzebę pomocy, podtrzymania nadziei, załatwienia spraw wymagających pośrednictwa osoby, umożliwienia Kościołowi choćby niewielkiego działania. Dla wiernych cierpiących pod terrorem komunistycznym przyjazdy Marii Teresy były widomym znakiem tego, że Kościół o nich nie zapomniał, że się modli, że pomaga, myśli, że wie o ich cierpieniach – jednym słowem, że jest z nimi jednym Ciałem Mistycznym Chrystusa. To był bardzo ważny aspekt misji danej przez Boga włoskiej mistyczce.

Następca papieża Piusa XII, Jan XXIII, po zapoznaniu się z działalnością Marii Teresy poparł ją całym sercem. Dzięki temu udało się nawiązać szereg cennych więzi z Kościołem prześladowanym. Kardynał Stefan Wyszyński odzyskał wolność, a jako znawca systemu i metod komunistycznych, otrzymał od papieża specjalne pełnomocnictwa na obszar całego bloku komunistycznego. Papież uzyskał zwolnienie z łagru dla kardynała Josefa Slipyja, zwierzchnika Kościoła greckokatolickiego na Ukrainie, i zezwolenie na jego wyjazd do Rzymu. W Zagrzebiu mógł żyć na wolności i działać w pewnym zakresie arcybiskup Franjo Šeper, bliski powiernik duchowy Marii Teresy. Wielu tych przedstawicieli Kościoła Milczenia Maria Teresa znała w sposób duchowy, więc gdy znaleźli się w Rzymie, chcieli koniecznie ją zobaczyć „na żywo”. Rozpoczynający się II sobór watykański stwarzał ku temu nowe możliwości.

Były też i niepowetowane straty: w 1960 r. po długich cierpieniach zmarł kardynał Stepinac, prymas Chorwacji, dziś już błogosławiony. Ku wielkiemu żalowi Marii Teresy umarł też nagle w Monachium kardynał Joseph Wendel, niezmordowany w niesieniu pomocy Kościołowi na Wschodzie.

Cena ofiary

Kontakty, bilokacje, przekazywanie informacji i darów, organizowanie pomocy materialnej dla Kościoła Milczenia – wszystko to czyniła Maria Teresa z towarzyszeniem bezustannego cierpienia fizycznego i duchowego. Rozumiała, że w ten sposób uczestniczy w bólu i udrękach tych, którzy cierpią za wierność Chrystusowi. W roku 1959 pisała w swoich notatkach: „Widzę, jak nadchodzi zepsucie świata i sprawiedliwość Boga Ojca. Czuję, że nie mogę nic zrobić, bo ja również grzeszyłam zbyt wiele. Widzę burzliwe wydarzenia teraźniejsze i przyszłe, dostrzegam bezdenną otchłań zagłady, ale tę ciemną noc rozświetla jeszcze nikłe światełko miłosierdzia”.

Korzystając z mistycznego pośrednictwa Marii Teresy, jej spowiednik ks. Campana, znający orędzia fatimskie, w 1975 r. zadał następujące pytanie: „Czy zbliża się czas triumfu Matki Bożej nad satanistycznym materializmem?”. Odpowiedź brzmiała: „Już wkrótce! Lecz to będzie straszne! Nie dojdzie do unicestwienia ludzkości, ale niewiele będzie do tego brakowało!”.

Rok później, wobec wiadomości o ciągłych prześladowaniach, ks. Campana zapytał: „Czy krew tych męczenników pójdzie na marne?”. Odpowiedź była krótka: „Ani jedna kropla! Ani jedna kropla!”.

W r. 1963 zmarł Ojciec Święty Jan XXIII. Maria Teresa przez bilokację odwiedziła umierającego, który powiedział jej na pożegnanie: „Ofiarowałem swoje życie za sobór i Kościół Milczenia. Teraz umieram, ale ty musisz żyć dalej. Na mojej śmierci zbuduj sens i cel swojego życia”.

Jak życzył sobie błogosławiony Jan XXIII, sobór trwał nadal, a Maria Teresa, na zaproszenie kard. Stefana Wyszyńskiego, przyjechała do Polski
(cdn.).

Teresa Tyszkiewicz
Maria Teresa Carloni Książka dostępna w naszej księgarni wysyłkowej: www.milujciesie.org.pl, tel. 61 852 32 82

Twitter Delicious Facebook Digg Stumbleupon Favorites More